Autor okładki: Rivie
Notka od tłumacza:: W tym świecie wojny między ludźmi i potworami nigdy nie było. Obie rasy egzystowały obok siebie przez wieki. W efekcie czego, narodził się proces zwany Rezonansem. Chodzi o to, że dusza poszukuje duszy do niej kompatybilnej. W efekcie czego, rodzą się związki nie do złamania. Partnerzy dobierają się między sobą i stu procentowej skuteczności. Gdy Rezonans połączy duszę człowieka i potwora, oboje mogą żyć długo i szczęśliwie - do czasu śmierci człowieka. Wtedy potwór umiera wraz z nim, w ten sposób ich prochy mogą połączyć się ze sobą na zawsze.
Jednak, jak przekonałaś się na własnej skórze - ten proces nie zawsze przebiega tak jak powinien. Gdy Twoja dusza, zareagowała Rezonansem na nowego sąsiada Sansa, ten wpadł w panikę i uciekł.
Opowiadanie dostosowane pod kobiecego czytelnika. Występują związki Ty x Sans (Underfell) oraz Grillby (Underfell) x Papyrus (Underfell). Wszystkie notki +18 będą oznakowane.
Autor opowiadania: CathedralMidnight
Oryginał: klik
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Spis treści:
Ta pierwsza chwila
Niezłamany
Poranek
Coś złego?
Tak blisko, a tak daleko
Kontakt
Wiadomości
Dostawa
Ochrona
Ty i ja teraz
Więź [+18]
Ty i ja wiemy [+18]
Wracamy do początku
Porada
Brudna tajemnica
Jego historia
Druga nad ranem
Nasz poranek [+18]
Nasze południe [+18]
Nasza noc [+18]
Ostatni raz
Ostatecznie ostatni raz
Nowy początek
Ojciec
Od ciebie z miłością
Powrót do pracy
Kolejny krok
Pomocna pielęgniarka [+18]
(Brak) zmiany
Czachy i aureole
Szkielety i aniołowie [+18]
Szept
Cisza
Brak światła
Jego imię (obecnie czytany)
Lata
Razem
Niezłamany
Poranek
Coś złego?
Tak blisko, a tak daleko
Kontakt
Wiadomości
Dostawa
Ochrona
Ty i ja teraz
Więź [+18]
Ty i ja wiemy [+18]
Wracamy do początku
Porada
Brudna tajemnica
Jego historia
Druga nad ranem
Nasz poranek [+18]
Nasze południe [+18]
Nasza noc [+18]
Ostatni raz
Ostatecznie ostatni raz
Nowy początek
Ojciec
Od ciebie z miłością
Powrót do pracy
Kolejny krok
Pomocna pielęgniarka [+18]
(Brak) zmiany
Czachy i aureole
Szkielety i aniołowie [+18]
Szept
Cisza
Brak światła
Jego imię (obecnie czytany)
Lata
Razem
-Oh Sans, znowu śpisz na kanapie – Sans podniósł wzrok na brata
-Ta, znowu chciała być sama – Papyrus podszedł i usiadł u jego nóg. Sans nie chciał się podnieść. Zerkał zza ramienia na swojego zmęczonego brata
-Lepiej z nią?
-Bez zmian
-Rozumiem – mruknął młodszy – Cóż, to wielka strata, ale jestem pewien, że…
-Papyrus
-…Tak?
-Proszę, zamknij się – Papyrus zamrugał patrząc na Sansa, ten szczerzył kły. – Nie chcę słyszeć rad od gościa, który ma wszystko – zaczął niskim głosem – Idealną rodzinę, wspaniałą pracę, cudowne życie – cedził słowa – Nie chcę słyszeć rad od gościa, który nie musi się o nic martwić. Twój SoulMate jest zdrowy, dzieciak dorasta, wasz związek jest super. Twoje życie jest jak z obrazka! – krzyknął, aż Papyrus podskoczył. Jego źrenice drżały – Nie musisz zmagać się z SoulMate, która cię nienawidzi, która nienawidzi siebie za coś, co nie jest winą żadnego z was! – jego głos zaczął drżeć, i choć nadal słychać było gniew, po kościach policzkowych spływały też łzy – Nie musisz słuchać jej płaczu i krzyku i szlochania i tego jak siebie obwinia! Nie musisz nienawidzić siebie, walczyć z gniewem by nie przyznać jej racji, że to jej wina bo jej dusza jest zepsuta! - zaczął płakać – Nie musisz o nic się martwić Papyrus, więc nie siedź i nie mów mi że wszystko się ułoży! ZAWRZYJ RYJ DOBRA?! – zamknął oczy dysząc mocno, między łkaniami można było poczuć drżenie jego ciała. Papyrus wstał i poszedł schodami do góry. Wszedł do swojej sypialni, ale tylko na kilka minut, nim zszedł z chustką, którą następnie podał bratu. Sans patrzył na niego przez chwilę, nim wziął materiał, wytarł oczodoły. Papyrus wrócił na swoje miejsce kładąc ręce na kolanach
-Wybacz. Nie chciałem abyś ta myślał. Ale… chcę abyś wiedział, że to co mówisz jest…. Jakby to powiedzieć… pierdoleniem, tak? – Teraz to Sans zamrugał patrząc nab rata zaskoczony. Następnie spuścił wzrok i patrzył na swoje ręce. – Martwię się o Guevarę odkąd się narodził – zaczął głosem stanowczym – Zawsze się o niego boję, bo ma problemy z oddychaniem i może zginąć jeżeli jego generator nie będzie sprawny i czysty. Od dnia jego narodzin obwiniam się za tę chorobę.. zapomniałeś kiedy to ja załamany tuliłem się do ciebie zaraz po jego urodzeniu? Ufam ci, prawda? – patrzył na brata maleńkimi źrenicami – Mówiłem, że to moja wina, bo nie mam ciała jak wszyscy, przez to moje dziecko cierpi. Mówiłeś, że to nie moja wina, że tak się dzieje, że choroba mojego dziecka to nie moja wina… tylko pech. Mimo tego bałem się, że Royale mnie znienawidzi… Ah, a skoro o nim mowa, masz pojęcie jak stresujące jest prowadzenie czterogwiazdkowej restauracji? Odpowiem, bardzo. – Przeniósł wzrok na swoją sypialnię – Wcześnie wychodzi, późno wraca, czasami w ogóle jeżeli nie dokończył zadania. Wiesz, że pracuje tak ciężko, abym ja mógł zostać w domu i zająć się Guevarą? Nie przestał, kiedy nasz syn dorósł aby sam o siebie zadbać, bo restauracja się rozwinęła i wtedy.. – Znowu popatrzył na brata – Te wszystkie przeprowadzi, znoszenie twojej Duszy, namówienie męża aby sprzedał swoją restaurację i kupił kolejną w innym mieście, dla nas. Teraz tyra jak wół, aby odłożyć pieniądze na studia Guevary. A kiedy mogłem zająć się tym co lubię, zamiast siedzieć w Straży, zajmowałem się tobą i twoją depresją bo mam wielkie serce i nie chcę by ktokolwiek z mojej rodziny cierpiał. Poświęciłem moje hobby dla rodziny, dla ciebie który ma problem z niezniszczalną duszą. Więc pozwól, że cię oświecę Sans. Wbrew temu co myślisz, moje życie nie jest idealne. – Wysoki szkielet popatrzył na ręce, Sans widział jak jego oczy drżą – Chciałbym widywać się z mężem zawsze kiedy mam na to ochotę. Chciałbym aby Guevara nie potrzebował generatora, by żyć. Chciałbym, abyś ty i twoja SoulMate mogli mieć dziecko, ale to wszystko nie jest nam pisane. Więc musimy sobie pomagać w trudnych chwilach i tylko to możemy zrobić. Z każdym kolejnym załamaniem, pomagać sobie, znowu i znowu i znowu. Bez względu jak mroczne czekają nas chwile i jak trudne będą wyzwania, to nasz wybór, to nasz czarny tunel i tlące się na jego końcu światełko. – Papyrus wziął ręce brata w swoje, ścisnął je mocniej – To dlatego siedzę tutaj i mówię głupie teksty, bo ich potrzebujesz i, faktem jest, że z czasem wszystko się ułoży. – Sans nie wiedział jak odpowiedzieć na te słowa. Nie, aby ich potrzebował. Wiedział, że Papyrus miał rację. Martwi się tak samo jak Sans i jak każdy potwór czy człowiek na planecie. Znosił przeciwności losu z perfekcją specjalisty, przez co wydawało się, że jego życie jest idealne. Sans był zazdrosny o powodzenie brata, a przez to nie zwracał uwagi na drugą stronę monety. Przez to Sans poczuł się jeszcze gorzej. Wiedział jak zestresowany jest Papyrus, a mimo to… chciał się na nim wyżyć, aby samemu poczuć się lepiej. Tak jak Anioł, kiedy on próbował ją pocieszyć. Tak jak jej dusza na niej. Sans wiedział, że Aniołek nie myślała naprawdę tak, jak mówiła. Czuł kakofonię emocji dławiącą jej duszę. Była zmieszana, wkurzona, zdewastowana i potrzebowała ujścia, kogoś innego do skrzywdzenia i Sans był pod ręką. Nie winił ją zwłaszcza kiedy przez chwilą zrobił to samo na bracie. Nie mógł uwierzyć, że to na nim się wyładował, kiedy ten chciał pomóc w trudnej chwili. Właściwie ile to już minęło? Kilka dni… tygodni? Stracił już rachubę. Przetarł twarz.
-Wybacz bracie, ja… - wysunął swoje ręce z objęć brata, opuścił ramiona i wzrok – Jest tak ciężko. Nie pozwala mi się do siebie zbliżyć, jej dusza wydaje się taka mała i słaba. Chcę ją przytulić, ale mnie odtrąca…
-Tak, to wyjaśnia dlaczego tak się zachowujesz – Papyrus położył ręce na kolanach – Sytuacja jest trudna. Łatwiej byłoby ją po prostu zostawić, ale…
-…nie chcę myśleć, że zostawiłem ją samą w ciemnościach i w jej myślach – mruknął – Bogowie, to przerażające. Chcę, ale ona… nie wiem co robić.
-Upewnij się, że je i pije – zaczął – Nawet jeżeli to chleb i woda. Jak będzie mówić, słuchaj. Czasami chcesz, aby ktoś cię wysłuchał. Nie musisz jej dotykać, czy być z nią na łóżku. Po prostu słuchaj – Sans przytaknął
-Ja… wczoraj nie wytrzymałem. Obwiniałem jej duszę, ale to coś czego nie da się zmienić. Ja… nie chciałem. Samo ze mnie wyszło! Jakaś część mnie chciała zrobić jej krzywdę, bo ona obwiniała mnie. Jak kurwa mogłem jej to zrobić?
-Spokojnie – Papyrus ponownie chwycił za dłoń brata – Zdarza się. A ta sytuacja jest dla was czymś nowym, dla nas wszystkich. Ważne jest to co naprawdę czujesz. Im szybciej dotrzecie do prawdziwych uczuć tym szybciej wyzdrowiejecie – Sans mógł tylko znowu przytaknąć
-To wariactwo. Ja… nie wiedziałam, że on istniał a mimo to… tęsknię za nim… I nie możemy nawet jeszcze raz spróbować, bo… Bogowie… - schował czaszkę w rękach. Poczuł jak smutek znowu go przytłacza. Papyrus gładził brata po plecach kiedy ten płakał. Nic nie mówił. Wiedział, że to co robi, wystarczy.
-Ta, znowu chciała być sama – Papyrus podszedł i usiadł u jego nóg. Sans nie chciał się podnieść. Zerkał zza ramienia na swojego zmęczonego brata
-Lepiej z nią?
-Bez zmian
-Rozumiem – mruknął młodszy – Cóż, to wielka strata, ale jestem pewien, że…
-Papyrus
-…Tak?
-Proszę, zamknij się – Papyrus zamrugał patrząc na Sansa, ten szczerzył kły. – Nie chcę słyszeć rad od gościa, który ma wszystko – zaczął niskim głosem – Idealną rodzinę, wspaniałą pracę, cudowne życie – cedził słowa – Nie chcę słyszeć rad od gościa, który nie musi się o nic martwić. Twój SoulMate jest zdrowy, dzieciak dorasta, wasz związek jest super. Twoje życie jest jak z obrazka! – krzyknął, aż Papyrus podskoczył. Jego źrenice drżały – Nie musisz zmagać się z SoulMate, która cię nienawidzi, która nienawidzi siebie za coś, co nie jest winą żadnego z was! – jego głos zaczął drżeć, i choć nadal słychać było gniew, po kościach policzkowych spływały też łzy – Nie musisz słuchać jej płaczu i krzyku i szlochania i tego jak siebie obwinia! Nie musisz nienawidzić siebie, walczyć z gniewem by nie przyznać jej racji, że to jej wina bo jej dusza jest zepsuta! - zaczął płakać – Nie musisz o nic się martwić Papyrus, więc nie siedź i nie mów mi że wszystko się ułoży! ZAWRZYJ RYJ DOBRA?! – zamknął oczy dysząc mocno, między łkaniami można było poczuć drżenie jego ciała. Papyrus wstał i poszedł schodami do góry. Wszedł do swojej sypialni, ale tylko na kilka minut, nim zszedł z chustką, którą następnie podał bratu. Sans patrzył na niego przez chwilę, nim wziął materiał, wytarł oczodoły. Papyrus wrócił na swoje miejsce kładąc ręce na kolanach
-Wybacz. Nie chciałem abyś ta myślał. Ale… chcę abyś wiedział, że to co mówisz jest…. Jakby to powiedzieć… pierdoleniem, tak? – Teraz to Sans zamrugał patrząc nab rata zaskoczony. Następnie spuścił wzrok i patrzył na swoje ręce. – Martwię się o Guevarę odkąd się narodził – zaczął głosem stanowczym – Zawsze się o niego boję, bo ma problemy z oddychaniem i może zginąć jeżeli jego generator nie będzie sprawny i czysty. Od dnia jego narodzin obwiniam się za tę chorobę.. zapomniałeś kiedy to ja załamany tuliłem się do ciebie zaraz po jego urodzeniu? Ufam ci, prawda? – patrzył na brata maleńkimi źrenicami – Mówiłem, że to moja wina, bo nie mam ciała jak wszyscy, przez to moje dziecko cierpi. Mówiłeś, że to nie moja wina, że tak się dzieje, że choroba mojego dziecka to nie moja wina… tylko pech. Mimo tego bałem się, że Royale mnie znienawidzi… Ah, a skoro o nim mowa, masz pojęcie jak stresujące jest prowadzenie czterogwiazdkowej restauracji? Odpowiem, bardzo. – Przeniósł wzrok na swoją sypialnię – Wcześnie wychodzi, późno wraca, czasami w ogóle jeżeli nie dokończył zadania. Wiesz, że pracuje tak ciężko, abym ja mógł zostać w domu i zająć się Guevarą? Nie przestał, kiedy nasz syn dorósł aby sam o siebie zadbać, bo restauracja się rozwinęła i wtedy.. – Znowu popatrzył na brata – Te wszystkie przeprowadzi, znoszenie twojej Duszy, namówienie męża aby sprzedał swoją restaurację i kupił kolejną w innym mieście, dla nas. Teraz tyra jak wół, aby odłożyć pieniądze na studia Guevary. A kiedy mogłem zająć się tym co lubię, zamiast siedzieć w Straży, zajmowałem się tobą i twoją depresją bo mam wielkie serce i nie chcę by ktokolwiek z mojej rodziny cierpiał. Poświęciłem moje hobby dla rodziny, dla ciebie który ma problem z niezniszczalną duszą. Więc pozwól, że cię oświecę Sans. Wbrew temu co myślisz, moje życie nie jest idealne. – Wysoki szkielet popatrzył na ręce, Sans widział jak jego oczy drżą – Chciałbym widywać się z mężem zawsze kiedy mam na to ochotę. Chciałbym aby Guevara nie potrzebował generatora, by żyć. Chciałbym, abyś ty i twoja SoulMate mogli mieć dziecko, ale to wszystko nie jest nam pisane. Więc musimy sobie pomagać w trudnych chwilach i tylko to możemy zrobić. Z każdym kolejnym załamaniem, pomagać sobie, znowu i znowu i znowu. Bez względu jak mroczne czekają nas chwile i jak trudne będą wyzwania, to nasz wybór, to nasz czarny tunel i tlące się na jego końcu światełko. – Papyrus wziął ręce brata w swoje, ścisnął je mocniej – To dlatego siedzę tutaj i mówię głupie teksty, bo ich potrzebujesz i, faktem jest, że z czasem wszystko się ułoży. – Sans nie wiedział jak odpowiedzieć na te słowa. Nie, aby ich potrzebował. Wiedział, że Papyrus miał rację. Martwi się tak samo jak Sans i jak każdy potwór czy człowiek na planecie. Znosił przeciwności losu z perfekcją specjalisty, przez co wydawało się, że jego życie jest idealne. Sans był zazdrosny o powodzenie brata, a przez to nie zwracał uwagi na drugą stronę monety. Przez to Sans poczuł się jeszcze gorzej. Wiedział jak zestresowany jest Papyrus, a mimo to… chciał się na nim wyżyć, aby samemu poczuć się lepiej. Tak jak Anioł, kiedy on próbował ją pocieszyć. Tak jak jej dusza na niej. Sans wiedział, że Aniołek nie myślała naprawdę tak, jak mówiła. Czuł kakofonię emocji dławiącą jej duszę. Była zmieszana, wkurzona, zdewastowana i potrzebowała ujścia, kogoś innego do skrzywdzenia i Sans był pod ręką. Nie winił ją zwłaszcza kiedy przez chwilą zrobił to samo na bracie. Nie mógł uwierzyć, że to na nim się wyładował, kiedy ten chciał pomóc w trudnej chwili. Właściwie ile to już minęło? Kilka dni… tygodni? Stracił już rachubę. Przetarł twarz.
-Wybacz bracie, ja… - wysunął swoje ręce z objęć brata, opuścił ramiona i wzrok – Jest tak ciężko. Nie pozwala mi się do siebie zbliżyć, jej dusza wydaje się taka mała i słaba. Chcę ją przytulić, ale mnie odtrąca…
-Tak, to wyjaśnia dlaczego tak się zachowujesz – Papyrus położył ręce na kolanach – Sytuacja jest trudna. Łatwiej byłoby ją po prostu zostawić, ale…
-…nie chcę myśleć, że zostawiłem ją samą w ciemnościach i w jej myślach – mruknął – Bogowie, to przerażające. Chcę, ale ona… nie wiem co robić.
-Upewnij się, że je i pije – zaczął – Nawet jeżeli to chleb i woda. Jak będzie mówić, słuchaj. Czasami chcesz, aby ktoś cię wysłuchał. Nie musisz jej dotykać, czy być z nią na łóżku. Po prostu słuchaj – Sans przytaknął
-Ja… wczoraj nie wytrzymałem. Obwiniałem jej duszę, ale to coś czego nie da się zmienić. Ja… nie chciałem. Samo ze mnie wyszło! Jakaś część mnie chciała zrobić jej krzywdę, bo ona obwiniała mnie. Jak kurwa mogłem jej to zrobić?
-Spokojnie – Papyrus ponownie chwycił za dłoń brata – Zdarza się. A ta sytuacja jest dla was czymś nowym, dla nas wszystkich. Ważne jest to co naprawdę czujesz. Im szybciej dotrzecie do prawdziwych uczuć tym szybciej wyzdrowiejecie – Sans mógł tylko znowu przytaknąć
-To wariactwo. Ja… nie wiedziałam, że on istniał a mimo to… tęsknię za nim… I nie możemy nawet jeszcze raz spróbować, bo… Bogowie… - schował czaszkę w rękach. Poczuł jak smutek znowu go przytłacza. Papyrus gładził brata po plecach kiedy ten płakał. Nic nie mówił. Wiedział, że to co robi, wystarczy.
W końcu, po dniach, może tygodniach, nie wiesz sama, ale pokój zaczął być zbyt ciemny, cichy i zeszłaś na dół. Sans siedział na kanapie zmieniając stacje w telewizorze. Zatrzymał się kiedy usiadłaś obok niego
-…Cześć…- szepnęłaś
-Cześć. – podniósł się
-…Pamiętasz tę noc po naszym ślubie?
-Jasne
-Była… inna. Jakbyś coś zostawił za moją duszą… Myślisz, że to był on?
-Może…
-Myślałam sobie… Myślałam, że wszystko co się wtedy działo, ślub, miesiąc miodowy, wszystko było przepełnione miłością.
-Cóż… czy nie tego chcą dzieci? Aby ich rodzice się kochali?
-Chyba
-To nie twoja wina, że go nie czułaś… bo on przypominał naszą miłość – wiedziałaś, że to nie jest prawda, ale miło było to usłyszeć. Pociągnęłaś nosem, kiedy smutek znowu Cię nawiedził. – Nie trzymaj tego w sobie Cherubinku – szepnął gładząc Cię po plecach
-Nienawidzę tego – załkałaś – Nienawidzę płakać cały czas. Chcę, aby to się skończyło. Chcę móc myśleć o tym normalnie bez płaczu!
-Dasz radę – zapewniał – Nie śpiesz się, wszystko w swoim czasie – wytarłaś łzy w rękaw
-A co jeżeli nie? A co jeżeli już zawsze będę taka? – popatrzyłaś na jego świecące źrenice – Znienawidzisz mnie za to?
-Oczywiście, że nie – pogładził Cię po twarzy – Masz prawo czuć się tak i nie spiesz się. Przejdź żałobę w swoim tempie. Będę kiedy będziesz płakać, krzyczeć, pierdolić głupoty… złożyliśmy sobie przysięgę, pamiętasz? Na dobre i na złe, będę przy tobie. – znowu pociągnęłaś nosem i rzuciłaś mu się w ramiona. Objął Cię mocno.
-Przepraszam – szeptałaś – Mówiłam tak wiele strasznych rzeczy…
-Oboje spierdoliliśmy sprawę – odszeptał – Pewnie jeszcze będziemy przez jakiś czas rzucać w siebie gównem, ale to część procesu zdrowienia. Przetrwamy to, Aniołku. – przytaknęłaś i znowu pociągnęłaś nosem. Wtedy ktoś zapukał. – Ja otworzę – Sans wymsknął się z Twoich objęć wstając. Podszedł do drzwi i otworzył je – O, cześć. Poczekacie chwilę? – Popatrzył na Ciebie – To twoi przyjaciele. Chcesz ich widzieć? – przytaknęłaś. Sans otworzył drzwi szerzej. Do środka wszedł Somn i Iris.
-Cześć kochanie – odezwała się Iris miękko – Zrobiłam zupę
-A ja czekoladowe ciasteczka – dodał Somn.
-Dajcie to – Sans wziął jedzenie i poszedł z nim do kuchni. Iris usiadła na kanapie
-Jak się trzymasz kochanie?
-Ja… - westchnęłaś – Niektóre dni są… łatwiejsze od innych – przyznałaś – To wariactwo. Rozpaczać za kimś kogo nie poznałaś, ale czuję się winna. Ciągle się pytam, dlaczego nie wiedziałam. Był tam, a ja go nie wyczułam. I jasne, to przez to, że moja dusza nie ma wiele magii. To przypadłość wrodzona i nie da się na nią nic poradzić, ale… Nigdy nie będę mogła mieć dzieci z Sansem, ryzyko jest zbyt wielkie. Nie chcę znowu przez to przechodzić. Chciałabym aby to się skończyło… Słyszałam go… Prosił o pomoc, a potem pożegnał się i powiedział, że nas kocha… - zacisnęłaś zęby by znowu nie płakać.
-Oh kochanie – Iris zaszlochała łapiąc Cię za rękę – Chciałabym zrobić dla ciebie więcej, niż durną zupę
-Ja też – Somn dodał biorąc Twoją drugą dłoń – Zazwyczaj staram się we wszystkim znaleźć coś zabawnego, ale… - westchnął
-Już dobrze. To co robicie wiele dla mnie znaczy – uśmiechnęłaś się zmęczona – Dziękuję za to co dla mnie zrobiliście. Bałam się, że pomyślicie, że przesadzam, albo że jestem głupia, bo płaczę przez dni… tygodnie?
-Z jakiś miesiąc, tak – powiadomiła Cię Iris
-Bogowie, miesiąc płakania za kimś kogo nie poznałam – znowu się smutno uśmiechnęłaś – Czuję się głupio z tego powodu, ale nie mogę poradzić na to co czuję…
-Nie czuj się tak – pisnęła Iris – Nie przepraszaj za to co czujesz!
-Dobrze mówi! – dodał Somn – Nie poradzisz nic na własne uczucia.
-Pomyśl, że go poznałaś i poczułaś – mówiła Iris – A nawet jeżeli byś tego nie zrobiła, strata to zawsze strata. Masz prawo się tak czuć. – znowu przytaknęłaś. Sans wrócił z kuchni trzymając miskę zupy.
-Dziękuję – uśmiechnęłaś się biorąc miskę. Nie pamiętasz kiedy ostatnio jadłaś coś innego niż chleb. Zaczęłaś powoli jeść, rozkoszując się ciepłem – Naprawdę dobra. Dziękuję Iris.
-Nie ma sprawy – uśmiechnęła się
-Oh Laleczko – zaczął Somn – Nim zapomnę. Studenci się o ciebie pytają. Martwią się, że nie wrócisz do pracy
-Oh, wrócę – przytaknęłaś – Ale… muszę dość do siebie. Jeszcze z wieloma rzeczami muszę nauczyć się żyć, ale.. dzięki… mam wrażenie, że jest coraz lepiej. Łatwiej mi sobie z tym razić – chwyciłaś Sansa, który siedział obok Ciebie za rękę – I mam tę wielką kupę kości. Mam nadzieję, że lepiej będę go traktować. – Sans uśmiechnął się lekko
-Nie śpiesz się, kochanie. – Iris uśmiechnęła się.
-Powiemy uczniom co u ciebie i króliczemu szefowi, że ci się polepsza. Spróbujemy wpaść za tydzień, ale jak chcesz zawsze możesz dzwonić – powiedział Somn
-Wielkie dzięki kochani – dałaś Sansowi pustą miskę, odniósł ją do kuchni. Potem, wstałaś i wraz z przyjaciółmi przytuliłaś się. Jeszcze chwilę rozmawialiście, nim się pożegnaliście i zamknęłaś za nimi drzwi. Sans wtedy wrócił z kuchni.
-Jak się czujesz? – zapytał
-Lepiej – przyznałaś biorąc go za ręce. Uśmiechałaś się kiedy zaczął gładzić Cię kciukami po skórze, przez chwilę, pomyślałaś, że ma ręce jak ojciec… Ciekawe czy jest on potworem z bardzo silną ludzką duszą? Popatrzyłaś na jego źrenice. Nie były w kształcie serca, ale Sans powiedział Ci podczas miesiąca miodowego, że robią się takie kiedy czuje bardzo silną miłość i radość, jak wtedy was ślub. Ale.. nie szukałaś serc w jego oczach, szukałaś jego światełek, ciemno czerwonych. Zastanawiałaś się, czy wasze dziecko miałoby oczy po nim. Pogładziłaś Sansa po kości policzkowej, próbowałaś wyobrazić sobie małego Sansa biegającego po pokoju w towarzystwie małych Blasterów. Zaśmiałaś się
-Co jest? – zapytał gładząc Cię po policzku
-Wyobraziłam sobie, że wyglądałby jak mały ty – zaśmiał się
-Byłby słodki
-Tak słodki jak ty – pocałował Cię w policzek
-Nawet gdyby wyglądał jak męska wersja ciebie, nadal byłby słodki
-Tak uważasz?
-Taaa – kolejny cmok
-Wiesz… to tak nie boli… wyobrażanie sobie jaki mógłby być… - Sans przytaknął i przybliżył się by Cię przytulić. Oparł się na kanapie i wziął Cię na swoje kolana przytulając do klatki piersiowej. Po chwili, zaczął mówić – Tylko… wyobraź sobie… jak biega, wszystko kopie i niszcz
-A jego przeprosiny byłyby najsłodsze na świecie, takie, że długo byś nie umiał być na niego zły – uśmiechnęłaś się
-Papy by go rozpieszczał. Piekł ciasteczka i ciasta. Zabierał na zakupy i kupował cukierki
-Tak myślisz?
-Ja robiłem to Verze. Paps tego nienawidził
-Oh Sans… - zaśmiałaś się
-Ej, tak robiłem. Napychałem go słodyczami i posyłałem do domu, albo do pokoju z jego rodzicami – znowu się zaśmiałaś.
-Jak myślisz, co by lubił?
-Hm… może… czytanie? Albo lubiłby komputery? Ty zawsze siedzisz przy kompie. Może biologię? Albo chciałby by być Gwardzistą jak Papuś. Miałby cały świat dla siebie
-Taaa… - wtuliłaś się w niego – Myślisz, że bylibyśmy dobrymi rodzicami?
-Staralibyśmy się. Tak chyba wszyscy robią – mruknęłaś w zgodzie. Nadal czułaś smutek w sercu, Dusza drżała, ale ta rozmowa pomagała – Jesteś pewna, że nie chcesz jeszcze raz spróbować?
-Tak – szepnęłaś – Nie chcę przez to znowu przechodzić Sans. Za bardzo boli – ścisnął Cię mocniej
-Może tak i lepiej skoro nie jestem pewien, czy moja dusza złamie się z tobą czy nie..
-Zawsze zostałby z Papusiem
-…Pap ma już wiele na głowie. To nie byłoby fair.
-Jakiś ty dobry
-Staram się – milczeliście przez chwilę
-Sans…
-Hm?
-Czuję, że powinniśmy coś dla niego zrobić
-Co?
-Nie wiem… tylko… nie chcę, aby przypominała mi o nim tylko dziura w duszy – przytaknął i myślał przez chwilę
-Chyba mam pomysł.
-…Cześć…- szepnęłaś
-Cześć. – podniósł się
-…Pamiętasz tę noc po naszym ślubie?
-Jasne
-Była… inna. Jakbyś coś zostawił za moją duszą… Myślisz, że to był on?
-Może…
-Myślałam sobie… Myślałam, że wszystko co się wtedy działo, ślub, miesiąc miodowy, wszystko było przepełnione miłością.
-Cóż… czy nie tego chcą dzieci? Aby ich rodzice się kochali?
-Chyba
-To nie twoja wina, że go nie czułaś… bo on przypominał naszą miłość – wiedziałaś, że to nie jest prawda, ale miło było to usłyszeć. Pociągnęłaś nosem, kiedy smutek znowu Cię nawiedził. – Nie trzymaj tego w sobie Cherubinku – szepnął gładząc Cię po plecach
-Nienawidzę tego – załkałaś – Nienawidzę płakać cały czas. Chcę, aby to się skończyło. Chcę móc myśleć o tym normalnie bez płaczu!
-Dasz radę – zapewniał – Nie śpiesz się, wszystko w swoim czasie – wytarłaś łzy w rękaw
-A co jeżeli nie? A co jeżeli już zawsze będę taka? – popatrzyłaś na jego świecące źrenice – Znienawidzisz mnie za to?
-Oczywiście, że nie – pogładził Cię po twarzy – Masz prawo czuć się tak i nie spiesz się. Przejdź żałobę w swoim tempie. Będę kiedy będziesz płakać, krzyczeć, pierdolić głupoty… złożyliśmy sobie przysięgę, pamiętasz? Na dobre i na złe, będę przy tobie. – znowu pociągnęłaś nosem i rzuciłaś mu się w ramiona. Objął Cię mocno.
-Przepraszam – szeptałaś – Mówiłam tak wiele strasznych rzeczy…
-Oboje spierdoliliśmy sprawę – odszeptał – Pewnie jeszcze będziemy przez jakiś czas rzucać w siebie gównem, ale to część procesu zdrowienia. Przetrwamy to, Aniołku. – przytaknęłaś i znowu pociągnęłaś nosem. Wtedy ktoś zapukał. – Ja otworzę – Sans wymsknął się z Twoich objęć wstając. Podszedł do drzwi i otworzył je – O, cześć. Poczekacie chwilę? – Popatrzył na Ciebie – To twoi przyjaciele. Chcesz ich widzieć? – przytaknęłaś. Sans otworzył drzwi szerzej. Do środka wszedł Somn i Iris.
-Cześć kochanie – odezwała się Iris miękko – Zrobiłam zupę
-A ja czekoladowe ciasteczka – dodał Somn.
-Dajcie to – Sans wziął jedzenie i poszedł z nim do kuchni. Iris usiadła na kanapie
-Jak się trzymasz kochanie?
-Ja… - westchnęłaś – Niektóre dni są… łatwiejsze od innych – przyznałaś – To wariactwo. Rozpaczać za kimś kogo nie poznałaś, ale czuję się winna. Ciągle się pytam, dlaczego nie wiedziałam. Był tam, a ja go nie wyczułam. I jasne, to przez to, że moja dusza nie ma wiele magii. To przypadłość wrodzona i nie da się na nią nic poradzić, ale… Nigdy nie będę mogła mieć dzieci z Sansem, ryzyko jest zbyt wielkie. Nie chcę znowu przez to przechodzić. Chciałabym aby to się skończyło… Słyszałam go… Prosił o pomoc, a potem pożegnał się i powiedział, że nas kocha… - zacisnęłaś zęby by znowu nie płakać.
-Oh kochanie – Iris zaszlochała łapiąc Cię za rękę – Chciałabym zrobić dla ciebie więcej, niż durną zupę
-Ja też – Somn dodał biorąc Twoją drugą dłoń – Zazwyczaj staram się we wszystkim znaleźć coś zabawnego, ale… - westchnął
-Już dobrze. To co robicie wiele dla mnie znaczy – uśmiechnęłaś się zmęczona – Dziękuję za to co dla mnie zrobiliście. Bałam się, że pomyślicie, że przesadzam, albo że jestem głupia, bo płaczę przez dni… tygodnie?
-Z jakiś miesiąc, tak – powiadomiła Cię Iris
-Bogowie, miesiąc płakania za kimś kogo nie poznałam – znowu się smutno uśmiechnęłaś – Czuję się głupio z tego powodu, ale nie mogę poradzić na to co czuję…
-Nie czuj się tak – pisnęła Iris – Nie przepraszaj za to co czujesz!
-Dobrze mówi! – dodał Somn – Nie poradzisz nic na własne uczucia.
-Pomyśl, że go poznałaś i poczułaś – mówiła Iris – A nawet jeżeli byś tego nie zrobiła, strata to zawsze strata. Masz prawo się tak czuć. – znowu przytaknęłaś. Sans wrócił z kuchni trzymając miskę zupy.
-Dziękuję – uśmiechnęłaś się biorąc miskę. Nie pamiętasz kiedy ostatnio jadłaś coś innego niż chleb. Zaczęłaś powoli jeść, rozkoszując się ciepłem – Naprawdę dobra. Dziękuję Iris.
-Nie ma sprawy – uśmiechnęła się
-Oh Laleczko – zaczął Somn – Nim zapomnę. Studenci się o ciebie pytają. Martwią się, że nie wrócisz do pracy
-Oh, wrócę – przytaknęłaś – Ale… muszę dość do siebie. Jeszcze z wieloma rzeczami muszę nauczyć się żyć, ale.. dzięki… mam wrażenie, że jest coraz lepiej. Łatwiej mi sobie z tym razić – chwyciłaś Sansa, który siedział obok Ciebie za rękę – I mam tę wielką kupę kości. Mam nadzieję, że lepiej będę go traktować. – Sans uśmiechnął się lekko
-Nie śpiesz się, kochanie. – Iris uśmiechnęła się.
-Powiemy uczniom co u ciebie i króliczemu szefowi, że ci się polepsza. Spróbujemy wpaść za tydzień, ale jak chcesz zawsze możesz dzwonić – powiedział Somn
-Wielkie dzięki kochani – dałaś Sansowi pustą miskę, odniósł ją do kuchni. Potem, wstałaś i wraz z przyjaciółmi przytuliłaś się. Jeszcze chwilę rozmawialiście, nim się pożegnaliście i zamknęłaś za nimi drzwi. Sans wtedy wrócił z kuchni.
-Jak się czujesz? – zapytał
-Lepiej – przyznałaś biorąc go za ręce. Uśmiechałaś się kiedy zaczął gładzić Cię kciukami po skórze, przez chwilę, pomyślałaś, że ma ręce jak ojciec… Ciekawe czy jest on potworem z bardzo silną ludzką duszą? Popatrzyłaś na jego źrenice. Nie były w kształcie serca, ale Sans powiedział Ci podczas miesiąca miodowego, że robią się takie kiedy czuje bardzo silną miłość i radość, jak wtedy was ślub. Ale.. nie szukałaś serc w jego oczach, szukałaś jego światełek, ciemno czerwonych. Zastanawiałaś się, czy wasze dziecko miałoby oczy po nim. Pogładziłaś Sansa po kości policzkowej, próbowałaś wyobrazić sobie małego Sansa biegającego po pokoju w towarzystwie małych Blasterów. Zaśmiałaś się
-Co jest? – zapytał gładząc Cię po policzku
-Wyobraziłam sobie, że wyglądałby jak mały ty – zaśmiał się
-Byłby słodki
-Tak słodki jak ty – pocałował Cię w policzek
-Nawet gdyby wyglądał jak męska wersja ciebie, nadal byłby słodki
-Tak uważasz?
-Taaa – kolejny cmok
-Wiesz… to tak nie boli… wyobrażanie sobie jaki mógłby być… - Sans przytaknął i przybliżył się by Cię przytulić. Oparł się na kanapie i wziął Cię na swoje kolana przytulając do klatki piersiowej. Po chwili, zaczął mówić – Tylko… wyobraź sobie… jak biega, wszystko kopie i niszcz
-A jego przeprosiny byłyby najsłodsze na świecie, takie, że długo byś nie umiał być na niego zły – uśmiechnęłaś się
-Papy by go rozpieszczał. Piekł ciasteczka i ciasta. Zabierał na zakupy i kupował cukierki
-Tak myślisz?
-Ja robiłem to Verze. Paps tego nienawidził
-Oh Sans… - zaśmiałaś się
-Ej, tak robiłem. Napychałem go słodyczami i posyłałem do domu, albo do pokoju z jego rodzicami – znowu się zaśmiałaś.
-Jak myślisz, co by lubił?
-Hm… może… czytanie? Albo lubiłby komputery? Ty zawsze siedzisz przy kompie. Może biologię? Albo chciałby by być Gwardzistą jak Papuś. Miałby cały świat dla siebie
-Taaa… - wtuliłaś się w niego – Myślisz, że bylibyśmy dobrymi rodzicami?
-Staralibyśmy się. Tak chyba wszyscy robią – mruknęłaś w zgodzie. Nadal czułaś smutek w sercu, Dusza drżała, ale ta rozmowa pomagała – Jesteś pewna, że nie chcesz jeszcze raz spróbować?
-Tak – szepnęłaś – Nie chcę przez to znowu przechodzić Sans. Za bardzo boli – ścisnął Cię mocniej
-Może tak i lepiej skoro nie jestem pewien, czy moja dusza złamie się z tobą czy nie..
-Zawsze zostałby z Papusiem
-…Pap ma już wiele na głowie. To nie byłoby fair.
-Jakiś ty dobry
-Staram się – milczeliście przez chwilę
-Sans…
-Hm?
-Czuję, że powinniśmy coś dla niego zrobić
-Co?
-Nie wiem… tylko… nie chcę, aby przypominała mi o nim tylko dziura w duszy – przytaknął i myślał przez chwilę
-Chyba mam pomysł.
-Gdzie chcesz to postawić?
-Hm.. na telewizorze? A może na stoliku przy łóżku. Tam będzie idealnie – Położyłaś jasno niebieską różę na stoliku. To piękny kwiat. Sans powiedział, że są pewne magiczne Echo Kwiaty, powtarzają one ostatnią rzecz jaką usłyszą, to przez magię tworzy się echo. Daliście kwiatu waszą magię, sprawiając, że połączenie waszych serc nadało mu unikatowy odcień połączenia czerwieni i błękitu. Zasadziłaś kwiat w ziemi, w której schowaliście pył waszego dziecka zabrany ze szpitala. Roślina symbolizowała połączenie jego z wami, oraz waszą wzajemnie. Istniał nie tylko jako wspomnienie, ale i jako symbolika tego kim mógłby zostać wasz syn.
-Jak byś go nazwał?
-Cóż, zgodnie z tradycją szkieletów.. pewnie od nazwy czcionki – przytaknęłaś podchodząc do laptopa
-A jeżeli to jaką czcionkę byście wybrali?
-Cóż, pewnie coś ze starszych rodzajów. Ja i Paps mamy nazwy od starych czcionek
-Dobra, zobaczmy – zaczęłaś szukać – Oh niektóre są naprawdę fajne – Sans podszedł do Ciebie pochylając się nad Twoją głową by spojrzeć na monitor. Przeglądałaś strony z czcionkami – O, ta mi się podoba – pokazałaś
-Palatino – przeczytał – Ta… ładnie wygląda
-Oprima… - wymówiłaś kolejną – Palatino Optima Skeleton. Jak ci się podoba?
-Idealne – uśmiechnął się. Chwyciłaś go za dłoń patrząc na kwiat.
-Cześć Palatino. Miło było ciebie poznać. Choć nie znaliśmy się za długo. Mamusia I tatuś kochają cię bardzo, bardzo mocno – załkałaś. Sans przytulił Cię. Kwiat zaszumiał, magia przemknęła po jego płatkach.
-Hm.. na telewizorze? A może na stoliku przy łóżku. Tam będzie idealnie – Położyłaś jasno niebieską różę na stoliku. To piękny kwiat. Sans powiedział, że są pewne magiczne Echo Kwiaty, powtarzają one ostatnią rzecz jaką usłyszą, to przez magię tworzy się echo. Daliście kwiatu waszą magię, sprawiając, że połączenie waszych serc nadało mu unikatowy odcień połączenia czerwieni i błękitu. Zasadziłaś kwiat w ziemi, w której schowaliście pył waszego dziecka zabrany ze szpitala. Roślina symbolizowała połączenie jego z wami, oraz waszą wzajemnie. Istniał nie tylko jako wspomnienie, ale i jako symbolika tego kim mógłby zostać wasz syn.
-Jak byś go nazwał?
-Cóż, zgodnie z tradycją szkieletów.. pewnie od nazwy czcionki – przytaknęłaś podchodząc do laptopa
-A jeżeli to jaką czcionkę byście wybrali?
-Cóż, pewnie coś ze starszych rodzajów. Ja i Paps mamy nazwy od starych czcionek
-Dobra, zobaczmy – zaczęłaś szukać – Oh niektóre są naprawdę fajne – Sans podszedł do Ciebie pochylając się nad Twoją głową by spojrzeć na monitor. Przeglądałaś strony z czcionkami – O, ta mi się podoba – pokazałaś
-Palatino – przeczytał – Ta… ładnie wygląda
-Oprima… - wymówiłaś kolejną – Palatino Optima Skeleton. Jak ci się podoba?
-Idealne – uśmiechnął się. Chwyciłaś go za dłoń patrząc na kwiat.
-Cześć Palatino. Miło było ciebie poznać. Choć nie znaliśmy się za długo. Mamusia I tatuś kochają cię bardzo, bardzo mocno – załkałaś. Sans przytulił Cię. Kwiat zaszumiał, magia przemknęła po jego płatkach.
Magiczny kwiatek... proch dziecka... MAGICZNY KWIATEK ... PROCH... KWIATEK...PROCH... wyczuwam floweya
OdpowiedzUsuńAlbo ich dziecko skończy jak flowey. Ale hej! Nie beda musieli sie smucic po stracie bo jakby nie patrzec beda miec dziecko XD. Choc określenie "jest jak roślinka" nabierze nowego znaczenia XDDD
UsuńMnie bawi ta sytuacja. Nobo co za debil nie idzie do lekarza gdy gorączka utrzymuje sie przez tak dlugi czas? Rozumiem stan podgoraczkowy 37stopni....ale nie 38 i wyżej. I to jeszcze kiedy żadne leki i domowe sposoby zbicia gorączki nie pomagaja. Ale, za głupotę sie placi. Dobrze jej tak :p
OdpowiedzUsuńOkrutny komentarz, ale w pełni popieram XD W ogóle niezły dramat się zrobił. Ja rozumiem, gdyby to dziecko miało już ten roczek, albo gdyby je straciła podczas porodu, czy bardziej zaawansowanej ciąży (nie wiem, czy w tym opowiadaniu poród wygląda jak u ludzi, ale przyjmijmy, że tak). Ale ona go kurde nie wyczuła nawet. Gdyby nie to, że trafiła do lekarza, to by nawet nie zauważyła, że zaciążyła. A tak to ryczy tylko i obwinia wszystkich od kilku rozdziałów XD
UsuńUważam tak samo jak moi poprzednicy. To jest już mega irytujące.
Usuń~rina
Nie żebym się czepiała, lubię to opowiadane i w ogóle, ale czy tylko według mnie trzymanie w sypialni kwiatka posadzonego na pyle z naszego martwego dziecka jest trochę bardzo creepy? O.o
OdpowiedzUsuńBosz... Ile negatywnych komów ;-; osobiście to ja tu ryczę. Dalej mam kurde łzy w oczach. Akurat musiałam sobie dowalić piosenką Avril "when you re gone" :"D
OdpowiedzUsuńWracając do komów... nie każdy lubi po lekarzach latać (znając mnie też bym nie poszła "bo samo przejdzie")
Raczej Floweya number2 nie będzie ;-;
Zakopane prochy dziecka pod kwiatkiem to álá urna. Tak też można
Ból po stracie chcianego dziecka wywołuje taki ból, że można bohaterce wybaczyć rozpacz ;-;
No kurka kochani...