31 marca 2018

Opowiadanie: Her Final Destination - Dlaczego szukasz zrozumienia, skoro masz mnie? [by Nessa]

Autor: Nessa

Notka od autora: Damien jest zauroczy Liv od chwili, w której zobaczył ją po raz pierwszy. Dręczony przez wspomnienia i zaniepokojony perspektywą obdarzenia jakiejkolwiek kobiety silniejszym uczuciem, długo waha się nad podjęciem decyzji o zbliżeniu do dziewczyny. Bardzo szybko okazuje się, że przeznaczeniu nie da się uciec i że to bywa aż nadto przewrotne – zresztą tak jak i przeszłość, która nigdy nie daje o sobie zapomnieć.
Pozornie niewinny związek ciągnie ze sobą konsekwencje, których żadne z nich nigdy by się nie spodziewało. Coś budzi się do życia – uśpione zło, które tylko czekało na okazję, żeby po latach ciszy zaatakować ponownie i tym razem być może zrównać dotychczas spokojne miasteczko z ziemią. Nikt nie jest naprawdę bezpieczny, z kolei odpowiedzi na wszelakie pytania wydają się mieć swoje źródło w jednym, jedynym miejscu…
W przeszłości.
„Why, you just won't leave my mind?
Was this the only way, I couldn't let you stay”

Within Temptation – „Jane Doe”

Spis treści:
Liv wydawała się być wszędzie, ale to mu nie przeszkadzało. Od samego początku podobała mu się właśnie ta pewność siebie, którą przejawiała niemalże na każdym kroku. To była energiczna dziewczyna, która potrzebowała uwagi i kogoś, kto będzie w stanie dotrzymać jej kroku podczas zabawy, więc nie był szczególnie zaskoczony, kiedy w pewnym momencie rozanielona dziewczyna zniknęła mu z oczu. Nie martwiło go to, bo już wcześniej kilka razy niknęła w tłumie, zgadzając się na tańce z innymi uczestnikami obchodów. Nie miał nic przeciwko, tym bardziej, że zazdrość wydawała się najgorszym, co mógłby okazać, zresztą wcale jej nie czuł. Ufał Liv, poza tym…
Och, nie chciał o tym myśleć. Problem polegał na tym, że nie potrafił przez cały czas odpychać od siebie wątpliwości, które towarzyszyły mu od dłuższego czasu, niejako podważając to, do czego próbował się przekonać – do bezgranicznego zaufania, które dotychczas jej oferował, a które nagle zaczęło słabnąć. Zwłaszcza kiedy dziewczyny nie było obok, dręczące go pytania wracały, a on coraz częściej przyłapywał się na myśleniu o tajemnicach, które najpewniej oboje mieli. Z jakiegoś powodu zwłaszcza tej nocy te odczucia zaczęły się nasilać, nie pozwalając Damienowi zapomnieć o wydarzeniach, które z jakiegoś powodu go dręczyły.
Znów pomyślał o znikających dziewczynach i zieleni oczu Liv – kolorze, który rozbudzał w nim najgorsze przeczucia, choć to wydawało się pozbawione sensu. Ta dziewczyna miała różne pomysły, poza tym musiał przyznać, że taki kolor tęczówek jak najbardziej pasował do jej włosów. Doszukiwanie się w tym konkretnej symboliki, wydawało się niedorzeczne, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Próbował utwierdzić się w przekonaniu, że to tylko jego przewrażliwienie, tym bardziej, że dotychczas wszystko było w porządku, ale…
Ty też masz swoje tajemnice, warknął na siebie w duchu.
Chyba właśnie tym próbował usprawiedliwiać wszelakie oznaki tego, że Liv nie była z nim szczera. Zwłaszcza kiedy o tym myślał, uświadamiał sobie, że tak naprawdę wcale się nie znali, nawet jeśli ona uważała inaczej. Rozkoszne kłamstwo, w które oboje wierzyli, tym bardziej, że naprawdę ją kochał, a z jej strony czuł znajomość. Kto jak kto, ale on na pewno wiedział, że miłość potrafiła ogłupiać i to najczęściej w stopniu, którego nikt by się nie spodziewał. Dość naturalnym wydawało się to, że usiłował odrzucić od siebie niechciane myśli, w zamian darząc ważną dla niego dziewczynę kredytem zaufania. Kiedy byli razem, ich prywatna bańka szczęścia po prostu istniała, nie pozostawiając miejsca na wątpliwości.
Poza tym – co również w znacznym stopniu go dręczyło – jego przeszłość pozostała pogrzebana. Nie miał pojęcia, jak działała pamięć, ale o wiele łatwiej było mu przyjąć zapomnienie, którego tak bardzo pragnął. Umysł miał to do siebie, że kiedy niektóre informacje i obrazy zaczynały być zbyt uciążliwe, wypychał je, często grzebiąc gdzieś w najdalszych zakamarkach – tak, by dotarcie do nich stało się czymś niemalże niemożliwym. Przynajmniej w to próbował wierzyć Damien, zamierzając udawać, że nic złego nigdy nie miało miejsca. Był tutaj – z Liv, która go potrzebowała – i to się liczyło. Wątpliwości, które odczuwał, brały się z tego miejsca i złych doświadczeń, które z takim uporem od siebie odpychał.
To wszystko przypadki – te zaginięcia i pozornie dziwne zachowanie dziewczyny. Tylko i wyłącznie, bo…
Poczuł, że ktoś go obserwuje, co skutecznie przywołało chłopaka do porządku. Zamrugał, po czym rozejrzał się nieco nieprzytomnie, przez krótką chwilę mając wrażenie, że grająca muzyka i zmierzający w najróżniejsze strony ludzie tak naprawdę go nie dotyczą – że są niczym sen, tym bardziej, że od chwili rozdzielenia z Liv czuł się obecny tylko duchem. Pośpiesznie powiódł wzrokiem dookoła, szukając dziewczyny i przez dłuższą chwilę gotów przysiąc, że to właśnie ona go potrzebowała. Tym większym zaskoczeniem okazał się dla niego fakt, że wcale nie zauważył znajomych, płomiennorudych włosów, ale inną kobietę – starszą, bardziej surową i wpatrzoną w niego w sposób, który z jakiegoś powodu przyprawił go o dreszcze, choć naturalnie wolał zrzucić ten stan rzeczy na panujący dookoła chłód.
Zawahał się, nagle jeszcze bardziej zdezorientowany. Na pewno nie powinien być zaskoczony widokiem Adeline – w końcu na uroczystości przyszli wszyscy, więc pojawienie się prowadzącej lokal kobiety wydawało się dość naturalne. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że już od dłuższego czasu zachowywała się w pełen rezerwy, niepokojący sposób, mający bez wątpienia związek ze zniknięciem jej wnuczki. Przed oczami jak na zawołanie stanął mu obraz Chloe, dręczący go zwłaszcza od chwili, w której usłyszał słowa Liv – o tym, że ani młoda dziewczyna ze zdjęcia, ani pozostałe zaginione więcej nie wrócą.
Skąd wiedziałaś, co? Skąd mogłabyś…?
Właściwie nie zarejestrował momentu, w którym ruszył się z miejsca, w pośpiechu kierując ku Adeline. Wydawała się na niego czekać, a przynajmniej tak pomyślał w pierwszym odruchu, póki nie odwróciła się na pięcie, tak po prostu znikając w tłumie. Popędził za nią, nie zamierzając pozwolić sobie na stracenie jej z oczu, choć logika podpowiadała mu, że Adeline mogła po prostu nie chcieć go wiedzieć. Już podczas pierwszego spotkania zachowywała się w sposób sugerujący, że za nim nie przepada, więc tym bardziej teraz…
Cóż, nie wycofał się, uparcie prąc przez tłum i raz po raz rozglądając się dookoła. Nigdzie nie widział ani Adeline, ani tym bardziej Liv, choć tym razem prawie wcale nie myślał o tej drugiej. Poczucie tego, że właścicielka jadłodajni coś wie pojawiło się nagle, a Damien pomyślał, że musi z nią porozmawiać – niezależnie od konsekwencji i tego, czy sama zainteresowana miała być zadowolona z takiego obrotu spraw.
Potrzebował dłuższej chwili, żeby przemknąć przez najbardziej zatłoczoną cześć placu. Wypuścił powietrze ze świstem, zatrzymując się w niewielkim oddaleniu od wielkiego zbiorowiska i bezradnie wodząc wzrokiem dookoła. Poczuł frustrację na samą myśl o zgubieniu Adeline, tym bardziej, że odszukanie jej w obecnej sytuacji wydawało się graniczyć z cudem. Sam nie rozumiał, dlaczego perspektywa zatracenia możliwości rozmowy z kobietą była dla niego aż tak ważna, ale…
– Pośpiesz się.
Znajomy głos wyrwał go z zamyślenia. Natychmiast poderwał głowę, w końcu dostrzegając obiekt swojego zainteresowania zaledwie kilka metrów dalej, w jednej z odchodzących od rynku, zaciemnionych uliczek. Ciemność miała w sobie coś niepokojącego, ale nawet się nie zawahał, natychmiast ruszając z miejsca, by dołączyć do Adeline, zanim ta znów zdecyduje się go wyprzedzić. Wcześniej jeszcze krótko obejrzał się przez ramię, żeby nabrać pewności, że nikt ich nie obserwuje, choć sam nie wiedział, dlaczego taka perspektywa go martwiła. Dlaczego obawiał się tego, że Liv mogłaby ich widzieć.
– Co się dzieje? – zapytał wprost, ledwo znalazł się na tyle blisko, żeby kobieta była w stanie usłyszeć jego podenerwowany szept. – Gdzie…?
– Nie tutaj – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu głosem.
Nie dodała niczego więcej, zresztą to wydawało się zbędne, bo Damien wyraźnie czuł, że tak naprawdę nie ma większego wyboru. Bez sprzeciwów ruszył za nią, pozwalając poprowadzić się labiryntem bocznych, opustoszałych o tej porze uliczek. Choć szedł tą trasą po raz pierwszy, podświadomie wyczuł, gdzie prowadziła go Adeline, więc nie poczuł się zaskoczony widokiem pogrążonego w ciemnościach, opustoszałego lokalu. W milczeniu obserwował, jak jego towarzyszka otwiera drzwi i nie czekając na jego reakcję wchodzi do środka, najwyraźniej za oczywiste uznając to, że pójdzie za nią. Powoli zaczynał go drażnić taki sposób traktowania – to, że z góry zakładała, że będzie jej towarzyszył – ale nie skomentował tego nawet słowem. Istniało zbyt wiele pytań, na które pragnął poznać odpowiedzi, by teraz pozwolić sobie na bycie niegrzecznym.
Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Dziwnie było przebywać w restauracji, która nie tak dawno temu promieniała za sprawą radośnie trajkotającej, zajadającej się naleśnikami Liv, ale odrzucił od siebie niechciane myśli. Mimo wszystko widok opustoszałej, pogrążonej w mroku sali miał w sobie coś nienaturalnego; podobnego wrażenia doświadczał za każdym razem wczesnym porankiem na ulicach miasta, kiedy to pustoszało, atmosferą przypominając raczej cmentarz, aniżeli miejsce, gdzie zazwyczaj z łatwością można było spotkać całe skupiska ludzi.
Zignorował drżące, niepokojące cienie i przeciągającą się ciszę. W zamian ruszył ku Adeline, która przystanęła przy jednym z wielu stolików, opierając się dłonią o blat i w milczeniu wpatrując w jakiś bliżej nieokreślony punkt przestrzeni. Coś w świadomości tego, że zostali sami, oboje milczący i nawet niezdolni spojrzeć sobie w oczy, wydało mu się właściwe, choć zarazem wcale nie czuł się przez taki stan rzeczy dobrze. Wręcz przeciwnie – chciał to przerwać i wrócić do Liv, bo im dłużej przebywał z daleka od niej, tym dziwniej się czuł. Pomyślał, że już kiedyś doświadczył tego uczucia, ale…
– Chcesz wiedzieć, co się dzieje – odezwała się kobieta. Wyprostowała się, po czym w końcu odwróciła w jego stronę, więc krótko skinął głową, pomimo tego, że tak naprawdę nawet nie zadała mu pytania. – Ale prawda jest taka, że to właśnie ja powinnam oczekiwać wyjaśnień.
– Nie rozumiem… – przyznał z wahaniem, jednak Adeline nie pozwoliła mu dokończyć.
– Och, ależ tak. – Zacisnęła usta. – Wiedziałam od chwili, w której pierwszy raz cię zobaczyłam… I Liv, ale to dłuższa historia.
Po jej słowach na powrót zapadła nieprzenikniona cisza, ale prawie nie zwrócił na to uwagi. Wpatrywał się w Adeline, nagle zaczynając wątpić, czy oby na pewno powinien ciągnąć tę rozmowę dalej – i to bynajmniej nie dlatego, że uważał, iż kobieta mogłaby być szalona albo zdesperowana po zniknięciu wnuczki. Nie poznał Chloe, a tym bardziej nie miał pojęcia, jakie relacje miała ze swoją babcią, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. To, czego mogłaby potrzebować kobieta, wydawało się równie oczywiste, co i oddychanie albo…
Nie. Z jakiegoś powodu powołanie się na uczucia do Liv nagle wydało mu się niewłaściwe.
– Wiem, że już kiedyś tutaj byłeś, Odwieczny – odezwała się ponownie kobieta. Zesztywniał w odpowiedzi na ostatnie słowo, które padło z jej ust, ale nie skomentował tego nawet słowem. Po prostu na nią patrzył, próbując ignorować to, że gdzieś w jego wnętrzu coś drgnęło; jakaś jego cząstka, o której doskonale wiedział, choć przez cały ten czas z uporem trzymał ją w zamknięciu. – Mieszkam tutaj od zawsze, zresztą tak jak i moja matka, babka, prababka… Nasza rodzina trwała w tym miasteczku od zawsze, więc jestem skłonna stwierdzić, że znam je lepiej niż ktokolwiek inny. – Adeline zamilkła, by obdarować go wymownym, przenikliwym spojrzeniem. – Wiem, że wieki temu… – zaczęła i tym razem coś w nim pękło, przez co nie pozwolił jej skończyć.
– Nie wiesz nic – wycedził przez zaciśnięte zęby, bezwiednie przesuwając się w jej stronę.
Dopiero po kilku sekundach dotarło do niego, że w ogóle się przemieścił, przez krótką chwilę czując się wręcz zdolny do tego, żeby kobietę uderzyć – tak po prostu, pomimo tego, że nie istniał żaden sensowny powód, dla którego miałby to zrobić. Zacisnął dłonie w pieści, po czym wsunął je do kieszeni marynarki, nie po raz pierwszy dziwnie zagubiony i roztrzęsiony w stopniu porównywalnym do tego, co w dniu, w którym po raz pierwszy zobaczył Liv. W głowie miał pustkę, a jedynym, czego pozostawał tak naprawdę pewien, pozostawało to, że jeśli dłużej zostanie pod jednym dachem z Adeline, wtedy dojdzie do czegoś, czego wcale nie chciał, jakkolwiek w ogóle powinien rozumieć te przeczucia.
– Możliwe – przyznała z wahaniem kobieta, wciąż uważnie go obserwując. Jej głos złagodniał, choć spodziewał się czegoś innego po reakcji, którą jej zaprezentował. – Dlaczego wróciłeś?
– Skąd pewność, że nie jestem tutaj po raz pierwszy? – wymamrotał, ale po jego tonie dało się wyczuć, że niejako przyznawał się do wcześniej wyciągniętych przez kobietę wniosków.
– Próbuję zrozumieć… Dla mojej Chloe – oznajmiła, choć to nadal nie miało dla niego sensu. Z drugiej strony, może po prostu nie chciał, żeby do tego doszło. – I dla Liv – dodała, tym samym trafiając w sedno.
Dla Liv… Nie było niczego, czego by dla niej nie zrobił.
Tak przynajmniej sądził do tej pory, zanim pojawiły się wątpliwości. Kiedy zaczął się nad tym zastanawiać, doszedł do wniosku, że to nie ma sensu – że to tak, jakby oszukiwał samego siebie.
Liv jest dla mnie ważna…
– Przykro mi z powodu pani wnuczki… Tak, widziałem ogłoszenia – powiedział po chwili wahania, starannie dobierając słowa. – Rozumiem, że to ogromna strata, bo kiedyś sam również straciłem kogoś ważnego – podjął, kolejny raz zaskakując samego siebie powrotem do czegoś, o czym zdecydowanie chciał zapomnieć. To był grząski temat, którego z uporem się wystrzegał, również w tamtej chwili potrzebując kilkunastu następnych sekund, żeby zebrać myśli i stwierdzić czy to, co mówił, w ogóle miało sens. – Niezależnie jednak od tego, co się stało, ja i Liv nie mamy z tym żadnego związku. Mało tego – ona wciąż jest w mieście i przy odrobinie szczęścia pewnie doskonale się bawi, o ile jeszcze nie zauważyła mojego zniknięcia. Tak więc jak najbardziej zamierzam zrobić coś dla Liv – dodał z przekonaniem, którego wcale nie czuł.
Jeszcze kiedy mówił, spróbował się wycofać – krok za krokiem, jak najdalej od tej dziwnej kobiety. Nie rozumiał, dlaczego w ogóle za nią poszedł, ale teraz nie miało to już najmniejszego nawet znaczenia. Cholera, ta kobieta była dziwna, poza tym najwyraźniej nie pozbierała się po zniknięciu wnuczki. Tak przynajmniej próbował to sobie wytłumaczyć, nie widząc żadnego sensownego sposobu, żeby wytłumaczyć jej zachowanie i słowa. Tym bardziej nie potrafił pojąć własnych reakcji, ale to akurat schodziło gdzieś na dalszy plan, tym bardziej, że od czasu powrotu do miasta nie rozumiał bardzo wielu dziwnych rzeczy – w tym siebie samego. W efekcie wolał skupiać się na Liv i jej oczekiwaniach, choć to w pewnym stopniu sprowadzało się do jednego: do ucieczki.
Jakkolwiek by jednak nie było, z jego perspektywy ta rozmowa była zakończona. Zamierzał wyjść, poszukać Liv i bawić się z nią przez resztę wieczoru, choćby do rana, jeśli takie było jej życzenie. Skoro kobiety znikały, tym bardziej mógł założyć, że była przy nim bezpieczna, a to, że ją zostawi…
– Jesteś pewien? – usłyszał tuż za plecami i choć te słowa nie znaczyły dla niego nic, machinalnie się zatrzymał.
– Czego znowu?
Nie obejrzał się, ale i tak wyczuł, że Adeline nie odrywa od niego wzroku. Jakby tego było mało, prawie na pewno przesunęła się bliżej, choć nie poczuł się z tego powodu zagrożony.
– Że znasz Liv. – Kobieta zamilkła, dając mu czas na przetrawienie jej słów. Problem polegał na tym, że im dłużej słuchał, tym większy mętlik w głowie dawał mu się we znaki. – Jaka jest Liv, co? – odezwała się ponownie i w tamtej chwili niewiele brakowało, żeby ostatecznie trafił go szlag.
– Ta rozmowa to jakieś nieporozumienie – stwierdził, a kobieta westchnęła cicho, po czym w pośpiechu podeszła bliżej, żeby móc się z nim zrównać.
– Mówisz jedno, a ja wiem, że się wahasz… Co tak naprawdę myślisz? – Potrząsnęła głową, po czym ciągnęła dalej, nie pozwalając mu dokończyć. – Ja znam Liv, Damienie… I wiem, że się zmieniła. Zmieniła diametralnie na krótko przed tym, jak ty wróciłeś do miasta – dodała z naciskiem.
– Ja nie…
Zesztywniał, kiedy drobne palce Adeline zacisnęły się wokół jego nadgarstka. Uścisk miała zaskakująco pewny i silny, choć wciąż gdyby zechciał, z powodzeniem mógłby się wyrwać. Nie zrobił tego, uparcie tkwiąc w miejscu i próbując zrozumieć, co tak naprawdę się działo. Nie rozumiał niczego, choć miał wrażenie, że powinien, co zresztą jasno sugerowało mu podejście kobiety. To było tak, jakby chciała wymóc na nim wyciągnięcie wniosków, których nie miał prawa znać, a które potwierdziłyby to, co sama dostrzegała – czymkolwiek by to nie było i jak szalone by się nie wydawało.
– Mów, co tylko zechcesz, ale ja wiem kim jesteś – odezwała się ponownie Adeline, kładąc nacisk na poszczególne słowa. Bardziej stanowczo chwyciła go za rękę, wciskając w dłoń coś, co wyglądało jak niewielki, srebrny medalik – na tyle duży, by móc w sobie coś pomieścić, choć nie miał czasu zastanawiać się nad jego ewentualną zawartością. – I wiem, że pamiętasz… Musisz pamiętać, choć to miało miejsce tak dawno temu – podjęła kobieta, dosłownie taksując go wzrokiem. – Zrobisz z tym, co tylko zechcesz, ale na tę chwilę zaklinam cię – weź pod uwagę, że Liv, którą znałam ja, była inna. Ta dziewczyna… – Zamilkła, nerwowo zaciskając usta. – Byłam ślepa. A teraz nie ma Chloe… i te dziewczęta…
Milczał, po prostu się w nią wpatrując i słuchając, choć w pierwszym odruchu miał ochotę Adeline odepchnąć i jak najszybciej odejść. To mogłoby brzmieć jak bełkot szaleńca, ale dla niego już dawno przestało takie być. W zasadzie był skłonny przysiąc, że rozumiał – albo że jakaś jego cząstka była w stanie tego dokonać, choć ze zbyt wielkim uporem dusił ją w sobie, by w końcu dostrzec prawdę.
Gdyby to zrobił, pewne rzeczy stałyby się zbyt ostateczne. Wtedy musiałby jej uwierzyć, a na to zdecydowanie nie czuł się gotowy.
– Dzisiejszej nocy wydarzy się coś bardzo niedobrego. Czuję to całą sobą, więc proszę…
– Muszę iść – oznajmił spiętym tonem, tym razem znajdując w sobie dość siły, żeby się odsunąć.
Zaskoczyło go to, że nie zaprotestowała, jednak decydując się go puścić. W dłoni wciąż ściskał medalik, który mu podała, ale prawie nie zwrócił na to uwagi, w zamian w pośpiechu kierując się ku drzwiom. Srebrzysty przedmiot w roztargnieniu wsunął do kieszeni marynarki, już kilka sekund później skupiony przede wszystkim na możliwości wyjścia z lokalu. Kiedy dopadł do drzwi, przez krótką chwilę naszła go niepokojąca myśl o tym, że będą zamknięte, ale nic podobnego nie miało miejsca, a zamek ustąpił z chwilą, w której Damien gniewnie szarpnął za klamkę.
Na zewnątrz panował chłód, a jednak oddychanie przychodziło mu z trudem, zupełnie jakby miał do czynienia z gorącym, ciężkim powietrzem. Zatrzasnął za sobą drzwi, po czym popędził przed siebie, nie oglądając się i właściwie bez zastanowienia podążając uliczkami, którymi dopiero co prowadziła go Adeline. Ani razu nie obejrzał się przez ramię, przez niemalże całą drogę nawet nie próbując zastanawiać się nad szczegółami dopiero co odbytej rozmowy. W głowie miał mętlik, co jedynie potęgowało nagły, narastający z każdą kolejną sekundą ból – łomotanie w skroniach, które w krótkim czasie doprowadziło Damiena do szału. Miał wrażenie, że coś mu umyka i że nie dostrzega tego niejako na własne życzenie, ale zarazem nie potrafił tak po prostu przyjąć tej myśli do wiadomości. W tamtej chwili nic nie miało sensu – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Być może powinien się do tego przyzwyczaić, ale…
Najgorsze jednak w tym wszystkim pozostawało to, że nie miał pojęcia, w co wierzy albo chce zrobić. Pragnął znaleźć Liv, ale zarazem nie wyobrażał sobie, że miałby ot tak tego dokonać. Nie teraz, kiedy dręczyło go tak wiele wątpliwości. Pomyślał, że być może powinien z nią porozmawiać, ale jednocześnie nie miał pojęcia, co tak naprawdę powinien jej powiedzieć. Po tym, jak zareagowała podczas ich rozmowy, kiedy wyznała mu, że wcześniej przewidziała jego nadejście, spodziewał się dosłownie wszystkiego – a już zwłaszcza tego, że w porażająco wręcz łatwy sposób mógłby ją skrzywdzić.
Wciąż o tym myślał, kiedy gdzieś w ciemnościach doszły go ciche, lekkie kroki. Wkrótce po tym panującą ciszę przerwał aż nazbyt znajomy głos.
– Gdzie byłeś, Damien?
Share:

Star Wars: Wojny imperiów - Rozdział VII [opowiadanie by Revan]

Autor okładki: littlejedi19
Autor opowiadania: RevanSans
Notka od autora: Kenobi wychodzi z pojedynku jako przegrany, ginąc od miecza własnego ucznia. Padme jednak umiera przy porodzie, pomimo tego że ma przy sobie Anakina ponieważ myśli że zmarł w momencie przemiany Republiki na Imperium Galaktyczne. Skywalker domyśla się że został oszukany przez Palpatine'a, więc go zabija. Przejmuje władzę w Imperium i postanawia że Leia zostanie politykiem, natomiast Luke będzie Rycerzem Sith. Po dwudziestu latach sprawy jednak zaczynają się walić, Sojusz dla Przywrócenia Republiki powraca,  natomiast w sercu Imperium szykuje się spisek na życie Anakina, nikt jednak nawet nie spodziewa się że największe zagrożenie pochodzić będzie z innej galaktyki.


Spis treści:
1 | |
| 7(obecnie czytany) | 9

- Zamknąć ruch w Systemie, żaden statek nie może opuścić ani dostać się do systemu - odezwał się spokojnie Thrawn, siedząc przy wielkim holoprojektorze przestawiającym przestrzeń wokół Coruscant oraz głaszcząc swojego pupilka rasy Isalamir - Rozpocząć rozstawianie min, tu, tu i tam. - Thrawn wskazywał kolejne punkty na Holoprojektorze.
- Sir, żadne nasze posiłki nie będą mogły dostać się do systemu - powiedział Pellaon - A tym bardziej jednostki nie będą mogły go opuścić.
- W tych miejscach wyskoczą Skywalkerowie, napotkają wtedy silne ufortyfikowania oraz nasze myśliwce - odpowiedział wciąż spokojnie Thrawn - Ja zaś będę z Gwiazdy Śmierci dowodzić obroną.
- Sir, to zbyt ryzykowne - wtrącił się Pellaon.
Thrawn prychnął.
- Ta broń wytrzyma ostrzał z najcięższych dział, abordaż na nią nie wchodzi w grę ponieważ zajęło by to miesiące. - zaśmiał się.
_______________
Leia stała nad szafą ubrań i zastanawiała się co ubrać na tak ważną uroczystość jaką było oficjalne orędzie.
- Czarna czy czerwona - Leia mówiła do siebie wybierając sukienkę
- Hej... - wparował nagle przez drzwi Han
- Puka się! - krzyknęła Leia zasłaniając się jedną z sukni - Wyjdź.
Han odwrócił się zostając w drzwiach
- Kiedy otrzymam wypłatę? - Han z pogardą w głowie się zapytał - Nie jestem najemnikiem.
- Kiedy zdobędę Coruscant - powiedziała Leia - Módl się żebym cię nie rozstrzelała do tego czasu.
Han prychnął.
- Do tego czasu już mnie nie będzie na Kuat - Solo się zaśmiał - Żadna blokada mnie nie powstrzyma..
Leia się zamyśliła...
- Ach.. pro po tego "Sokoła", oddałam go do renowacji i do umycia, bo wygląda jakbyś przewoził w nim sraczkę - uśmiechnęła się Leia - Inżynierowie wprowadzą parę usprawnień.
Han zaniemówił
- Jak śmiałaś?! - krzyknął - To mój dom i mojego drugiego pilota.
- A... Tego dywanika? - Kanclerz się zaśmiała - Stawiał opór podczas zatrzymania więc potraktowaliśmy go środkami uspokajającymi.
Han natychmiast opuścił pokój
______________________
- Atak, z użyciem gniewu nie zda się na dużo. - odparł Kyle kolejny raz unikając ataku Luke'a - Twój ojciec nadał mi kiedyś tytuł, Pierwszego Miecza Imperium. Nie przez moje zasługi ani coś w tym stylu. Podczas turnieju wyzwałem go na pojedynek, naiwny Ja myślałem że wygram. Przegrałem, jednak nasza walka trwała dwie burzliwe godziny.
- Co to ma do rzeczy? - spytał się Luke jednocześnie dalej próbując choć dotknąć Mieczem Treningowym, Najemnika.
- Twój stary wiedział kiedy zaatakować, a kiedy mnie podpuścić - zaśmiał się Kyle - Skoro nie radzisz sobie ze mną spróbuj czegoś innego.
- Czego? - zapytał się Luke
- Hej, ty, podejdź tutaj! - krzyknął najemnik do niebiesko-okej dziewczynki która wywijała miotłą, udając że walczy - I tak widzę że nie sprzątasz.
- Tak, panie Katarn - odpowiedziała Dziewczynka - Czego, by pan sobie życzył?
- Jesteś najbardziej uzdolniona ze wszystkich moich uczniów, chciałbym byś stoczyła pojedynek z Luke'iem - odparł Kyle.
Luke prychnął
- Przecież ja ją zabiję samym Mieczem Treningowym - zaśmiał się Luke
- W takim razie chce to zobaczyć - odpowiedziała mu Najemnik odsuwając się z maty - Walczcie.
Luke rzucił się na dziewczynkę, ta ominęła jego ostrze i wykonała parę uników. Po dwudziestu minutach walki, dziewczynka upadła, broniąc się przed zaciekłymi atakami Luke'a, nagle drugą ręką sięgnęła po blaster i ogłuszyła Luke'a.
- Świetnie się spisałaś, nie chwal się nikomu o tym bo jeszcze Luke'a przez dumę każe kogoś ściąć - odparł Katarn - Załatwię ci też upragnioną szkołę Imperialną, nie będziesz musiała już całymi dniami szorować podłóg. Odwiedzaj mnie, tutaj.
Dziewczynka kiwała głową.
________________________
Leia stanęła na podeście, nie była spięta pomimo milionów oczu spoczywających na niej.
- Ludy Imperium! Żołnierze! Marynarze! Mój ojciec został zdradziecko zabity przez jego własnego Admirała, przejął nas klejnot Imperium, planeta Coruscant! - Leia kontynuowała przemowę - Rebelia powstała, syndykaty się ponownie połączyły. Imperium przetrwa tą próbę! Imperium przetrwa Wieki! Chciałabym także w tym oto werdykcie wybaczyć wszystkie zbrodnie Jedi!
Nagle na całym placu odpaliło się tysiące mieczy świetlnych.
- To nie wszystko, chciałabym wam zaprezentować broń która zniszczy Gwiazdę Śmierci!!! I pomści mojego Ojca!- krzyczała charyzmatycznie Leia
Cały plac został spowity cieniem, gdy słońce zostało przykryte Ogromnym Krążownikiem
- Oto, Eclipse!!! - Krzyczała Leia - Walczcie! Walczcie na każdej planecie Imperium!
Leia zeszłaz podestu.
I udała się do portu.
_____________________
- Mon, musimy działać, jeśli uda się jej odzyskać Coruscant, ruszy na Endor z swoją nową zabawką! - krzyczał Ackbar - Musimy Ruszyć na Coruscant!
- Możemy to załatwić na drodze dyplomacji, Admirale - spokojnie odpowiedziała Mon Mothma
- Na drodze dyplomacji to możemy się jedynie kapitulować a i tak obetną nam głowy tymi świetlnymi patykami - Ackbar uderzył o stół
- Będziemy Czekać, taki jest mój werdykt - odpowiedziała mu Min
Akcbar odwrócił się
- Przykro mi Mon - Nagle drzwi się otworzyły i dwóch rebeliantów celowało w Głównodowodzącą
- Więc tak to chcesz załatwić - powiedziała smutno Mothma
- Jesteś aresztowana -odparł Gial - Paragraf.70: "Jeśli Głównodowodzący jest niezdolny do wydawania rozkazów lub został zabity, władzę przejmuje Najwyższej Rangi oficer.
Share:

30 marca 2018

Gra: Żądanie #15 - Z GOOGLE TRANSLATE [zamkniete]


WRÓÓÓÓÓÓCIŁAM!
Nie no generalnie to chcę zrobić kolejne rozdanie. Dlaczego? Planuję dla was - pisarzy i rysowniku zrobić coś co pomoże nam wszystkim! Ale o tym na początku przyszłego miesiąca. Muszę wszystko dopracować, ale myślę, że to będzie świetna zabawa i forma rozwoju dla nas - twórców i forma relaksu - dla (również nas) czytelników. Tak więc! .... Ale zaraz, nie o tym.
No i mam pomysł na jeszcze jeden śmieszmy filmik na YouTube, ale o tym też będzie w niedzielę ^^ 
Ale wracając.
Dobrze czytacie.
Żądania wróciły!
Jako, że chcę pisać, ale nie wiem co, albo czuję taki zastój, postanowiłam znowu wznowić Żądania, albowiem, one zawsze mi wiele dawały!

Dla osób, które nie znają tej gry - w komentarzach wpisujesz scenkę. Scenka czyli mówisz o miejscu, o postaciach jakie w tej scence mają występować oraz o tym, co chcesz aby coś się działo. 
Mogą być scenki +18
W odróżnieniu od wcześniejszych żądań - tutaj moją być yuri oraz yaoi. Zastrzegam sobie jednak:
Nie ma:
Soriel, Frans, Sans x Sans, Sans x Papyrus, Papyrus x Papyrus. Po prostu nie! 

Ja odpisuję pod komentarzem - opowiadanie na podstawie scenki/pomysłu jakie podrzucają.

Scenka może dotyczyć Ciebie! - Opisz w jaki sposób Sans wyznaje mi miłość. Dla przykładu. Zaznaczam jednak, że przestrzegam realiów postaci i wynik nie zawsze może być taki jaki chcesz ;) 

Żądania mogą dotyczyć też postaci z moich opowiadań, scenki z ich udziałami jakie kiedyś pojawiły się w waszych głowach.
 Mogą też dotyczyć scenek z tłumaczonych opowiadań. 

Póki co, trzymamy się koło Undertale. 

 Zastrzegam sobie prawo odrzucenia żądania

UPDATE!
Wasze żądania będę wrzucać w tłumacza google przemieniać to na kilka języków i dawać to co wyszło. DLATEGO będzie zabawnie! 
Po prostu piszcie w komentarzach scenki :D

A więc, czego sobie życzysz? 
Share:

Undertale: Mam nadzieję, że mnie złamiesz - Ty i ja wiemy [i hope you break me - You and I Know - tłumaczenie PL] [+18]

Autor okładki: Rivie
Notka od tłumacza:W tym świecie wojny między ludźmi i potworami nigdy nie było. Obie rasy egzystowały obok siebie przez wieki. W efekcie czego, narodził się proces zwany Rezonansem. Chodzi o to, że dusza poszukuje duszy do niej kompatybilnej. W efekcie czego, rodzą się związki nie do złamania. Partnerzy dobierają się między sobą i stu procentowej skuteczności. Gdy Rezonans połączy duszę człowieka i potwora, oboje mogą żyć długo i szczęśliwie - do czasu śmierci człowieka. Wtedy potwór umiera wraz z nim, w ten sposób ich prochy mogą połączyć się ze sobą na zawsze. 
Jednak, jak przekonałaś się na własnej skórze - ten proces nie zawsze przebiega tak jak powinien. Gdy Twoja dusza, zareagowała Rezonansem na nowego sąsiada Sansa, ten wpadł w panikę i uciekł. 
Opowiadanie dostosowane pod kobiecego czytelnika. Występują związki Ty x Sans (Underfell) oraz Grillby (Underfell) x Papyrus (Underfell). Wszystkie notki +18 będą oznakowane. 
Autor opowiadania: CathedralMidnight
Oryginał: klik
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Spis treści:
Gdzieś w tle słyszałaś ... muzykę? Jakby komputerową... znajomą. MmmMmm Mmmh Mmmh... Otworzyłaś powoli oczy, chwilę później poczułaś ciężar na nagiej piersi i brzuchu. Sans leżał na Tobie drzemiąc. W tym samym czasie telefon wibrował na stoliku.
-Mhmm. Sans? - szkielet mruknął
-Hrmmm... Aniołku?
-Wybacz, ale możesz się przekręcić? Mój telefon dzwoni – Sans coś znowu mruknął, jakby mówiąc, że jesteś ciepła, ale przesunął się, jego czerwony kutas podążał za nim. Zarumieniona zeszłaś z łóżka i podeszłaś do komórki. To Iris – Słucham?
-Kochanie! Gdzie jesteś?
-Co? W domu.
-Coś się stało? Jest prawie trzynasta! Nikt nie wiedział co się z tobą dzieję, a ja od godziny próbowałam się z tobą połączyć!
-Prawie trzynasta?... - odsunęłaś telefon by zerknąć na godzinę. 12:52 … Naprawdę spałaś aż cztery godziny? Nie miałaś pojęcia, że seks potrafi tak zmęczyć. - Przepraszam Iris – powiedziałaś – Ja... spotkałam się z Sansem
-O nie! Wszystko z nim dobrze?
-Tak, nic mu nie jest. - poczułaś jak robi Ci się cieplej, gdy usłyszałaś niski śmiech – Uh um... Przyjdę i napiszę wiadomości do moich uczniów mówiąc, że miałam wypadek losowy. Ale nic mi nie jest Iris. Sans nadal ze mną jest
-Cóż, dobra. Tylko... uprzedź mnie następnym razem, jeżeli „spotkasz się z Sansem” dobra? - zaśmiałaś się nerwowo
-Racja, przepraszam, że się martwiłaś
-Po prostu nie zapominaj. Do potem
-Papa – rozłączyłaś się
-Wszystko dobrze? Masz kłopoty? - Sans podnosił się z łóżka
-Dziekan może wysłać mi maila upominającego, ale mam dobrą opinię więc nic mi nie będzie – mówiąc to poszłaś do szafy wyciągnąć nowe ubrania – Muszę wziąć prysznic po naszym... um.. - Sans zaśmiał się
-Po naszym kochaniu?
-Tak, tym – przytaknęłaś odwracając się. Jak wychodziłaś z pokoju usłyszałaś skrzyp łóżka, Sans wstał i w chwilę był za Tobą. Położył rękę na framudze od drzwi zatrzymując Cię, odwróciłaś głowę by na niego spojrzeć. Szczerzył w uśmiechu kły.
-Będzie szybciej, jak umyjemy się razem, co nie? - I znowu się zarumieniłaś.
-S-Sans... - Objął Cię ramionami przywierając kłami do ust. Stęknęłaś gdy ścisnął Cię za piersi. Przywarłaś do jego klatki piersiowej, czułaś jak jego prącie wodzi po Twoich plecach. Odwrócił Cię w stroją stronę, objęłaś go nogami w dolnej części kręgosłupa. Całując go nadal namiętnie objęłaś rękami jego kark, on zaś mocno Ciebie. Jęknęłaś gdy język wdarł się między Twoje wargi. Po długiej chwili mruknął
-Łazienka
-Na końcu korytarza, po lewej – warknęłaś i znowu Cię całował, zaniósł Cię z pokoju do łazienki, posadził na skraju wanny pochylając się tak, że nadal Cię całował, jednocześnie odkręcając gorącą wodę, jak tylko to zrobił, znów pieścił Twoje ciało, ściskając talię i piersi. Zachłysnęłaś się powietrzem. - Sans – Szeptałaś gdy jego kły znalazły się na karku. Poczułaś ciepłą wodę na plecach, ramiona obejmujące Cię i po chwili pchnął Cię na ,ścianę, sam wchodząc pod prysznic. Całował Cię cały czas, powoli sunąc ręką między Twoje nogi. Przytaknęłaś, pozwalając mu się tam rozgościć. Zachłysnęłaś się powietrzem, gdy kciukiem przesunął po delikatnych płatkach, przyrodzeniem zagłębiając się w Twoje wejście – Ah, oo tak, Sans, tak – mruczałaś – Nie tak szybko... nadal jeszcze nie jestem...
-Spokojnie Aniołku – mruknął zwalniając tempo. Zacisnął mocniej kły, próbując się uspokoić. Pocałowałaś jego czaszkę
-Przepraszam
-Nie masz za co. Trochę minie nim się przyzwyczaisz no i wiem, że nie należę do … małych – zaśmiał się.
-Cóż, nie mam cię z kim porównywać, więc po prostu ci uwierzę
-Hm, racja, ale póki co, chcesz chyba ode mnie czegoś innego – wyszczerzył się wchodząc głębiej
-Ah Sans! Oooh! Ja...ah!
-Już dochodzisz? Hm... dalej Aniele
-Tam właśnie tam! - krzyczałaś
-Dojdź dla mnie – warknął przyciągając Cię bliżej, wchodząc z każdym pchnięciem głębiej i głębiej.
-Ah! Sans! Tak! - i eksplodowałaś w euforii. Chwilę potem, Sans warknął kończąc w Tobie.
-Ah Aniele.. - mruczał
-Sans.. to było wspaniałe – szeptałaś – Hm, ale nie możemy tego robić cały dzień – powiedziałaś opuszczając nogi.
-Hm, jesteś pewna? - wyszczerzył się opierając o Twoje mokre ciało.
-Tak – wychyliłaś się po płyn i gąbkę. Zaczęłaś się myć, nie przepuszczałaś nawet takich miejsc, które trzymał w swoich kościstych szponach. Jęknęłaś kiedy jedna z jego rąk zsunęła się między Twoje nogi. - Sans
-No co, pomagam ci się tam wyczyścić... - mruknął do ucha. Dotknęłaś jego ręki
-Możesz sobie podotykać później, dobrze? - Sans warknął Ci w kark
-Gdzie masz ręczniki?
-W szafeczce – przytaknął i wyszedł spod prysznica po kilku minutach, udał się do sypialni. Wykorzystałaś ten czas na mycie się, wyszłaś biorąc jeden z ręczników z wieszaka. Osuszyłaś się, ubrałaś, wróciłaś do swojego pokoju. Sans już był ubrany. - Jadłeś śniadanie?
-Ta, choć możemy w drodze do szkoły coś zjeść jeżeli chcesz – przytaknęłaś biorąc portfel, klucze i telefon, wrzucając je do torebki. Oboje wyszliście zamykając za sobą drzwi. Szłaś chodnikiem. Sans za Tobą. Wiedziałaś, że rozgląda się na boki szukając kłopotów (czyt. Jerrego). Musisz przyznać, że czułaś się bezpieczniej mając go na podorędziu. Bez problemu dotarłaś na miejsce. - Ej Aniołku – zawołał kiedy szłaś w stronę biura
-Hm? - otworzyłaś drzwi
-Muszę coś sprawdzić – popatrzyłaś na potwora. Trzymał ręce w kieszeni, wpatrywał się w coś za oknem.
-Coś się dzieje?
-Wydawało mi się, że coś widziałem jak szliśmy. Chcę się upewnić – popatrzył na Ciebie i pogładził Cię po policzku – Zostań tutaj, zaraz wrócę. To nie powinno zająć długo
-Dobrze – przytaknęłaś. Pochylił się i pocałował Cię w czoło, a potem udał się na dziedziniec. Troszeczkę się stresowałaś.
-Proszę, nie zrób nikomu krzywdy... 
Jasno czerwone światło zamigotało w uliczce. Potem rozbrzmiał krzyk
-No, no, no – Sans zaśmiał się – Coś czułem, że gdzieś czai się paskudna magia – Jerry podniósł wzrok na szkieleta, na dnie jego ślepi pojawiły się łzy zdenerwowania i strachu – Nadal śledzisz moją dziewczynę, co? - Sans przybliżył się – Ty mały popierdoleńcu – warknął wyszczerzając kły – Zgniótłbym twoją duszę jak robaka – uśmiech Jerrego drżał
-Jakoś mnie nie dziwi, że przemoc to pierwsze do czego sięgasz – Sans uniósł brew
-O czym ty kurwa gadasz? - Jerry stuknął o siebie zębami i zaśmiał się
-Nie powiedziałeś jej, co? Dlaczego masz Duszę Bossa – oczy szkieleta otworzyły się i zrobił krok do tyłu. Jerry mówił dalej – Więc, nie wie dlaczego ją masz. Nie wie jakich strasznych rzeczy się dopuściłeś – oczodoły Sans otworzyły się szerzej, czerwone światełka zmalały
-Skąd wiesz o....?
-Ona nie wie jakich się grzechów dopuściłeś! - uśmiech Jerrego się poszerzał
-Ty też masz?! - krzyknął Sans – Odpowiedz! Czy masz ….!
-Ona nie wie nic o krwi na twoich rękach! - przykurcz śmiał się rubasznie
-POWIEDZIAŁEM....
-JAK WIELU SANS?! JAK WIELU LUDZI?!
-ZROBIŁEM CO MUSIAŁEM! - Sans wybuchł – Żyję od ponad czterystu lat i nie zawsze było kolorowo! Robiłem co musiałem by chronić moje Soul Mate! Kurwa, nie jestem z tego dumny i to, że moja dusza nie chce się złamać to musi być pokuta za to co zrobiłem, ale nigdy bym nie cofnął tego co zrobiłem bo robiłem to z miłości! A TY JAKĄ MASZ KURWA WYMÓWKĘ?! - głos Sansa odbił się echem po uliczce, głośno dyszał, drżał, małe światełka w jego oczach były poruszone furią, wpatrzone w pokurcza przed nim.
-Moja... wymówka? - Głos Jerrego zaczął się łamać. Szkielet zmusił się, by zrobić kolejny krok w stroję Jerrego, jego ciało zaczęło drżeć. Kreatura, znana jako Jerry, nigdy nie miała obok siebie towarzystwa, ale jakby się głębiej zastanowić, to był od .. dawna. Sans nigdy nie zastanawiał się, co tak długo go utrzymuje przy życiu. Podejrzewał, że Jerry może mieć … - Weszli w moją drogę – Sans zamrugał oszołomiony.
-Weszli w twoją drogę? Kto....?
-Wszyscy – Jerry warknął nisko i cicho – Potwory, ludzie, wszyscy weszli mi w drogę! - krzyczał, jego macki wiły się, ciało drżało, ślepia zrobiły się jaśniejsze, a jednocześnie ciemniejsze – TO NIE JEST SPRAWIEDLIWE! TO NIE FAIR! WSZYSCY WESZLI W MOJĄ DROGĘ! - Warczał – Nikt z was nie zrobił NIC by mieć to szczęście. TO NIE FAIR! CHCĘ GO! CHCĘ SZCZĘŚCIA! - krzyczał – CHCĘ! CHCĘ! - Sans przełknął głośniej, lecz nie dał po sobie poznać strachu.
-Więc, co, wydaje ci się, że jeżeli zabijesz cudzego Soul Mate, to ten pokocha takie gówno jak ty? - Jerry zaśmiał się krótko i złowrogo.
-Aż taki głupi nie jestem. Już nie. Lecz uwielbiam oglądać ich miny gdy się dowiadują. Ich strach. Ich złość. Rozpacz. To cudowne – wyszczerzył się.
-Kurwa, wiedziałem, że jesteś czubem, ale nie że aż tak... to... - Jerry przymrużył ślepia
-Nie oczekuję po tobie zrozumienia – machnął macką od niechcenia, jakby był znudzony – Jesteś... szczęśliwy... Nigdy nie zrozumiesz. Nawet jak twoja Soul Mate umarła, mimo rozpaczy dostawałeś kolejną. To też nie jest fair. Ty i ja zabiliśmy, oboje zasługujemy na miłość, na to, aby być kochanym
-Ale ja.. - Sans patrzył się i zacisnął pięć – Zabijałem by chronić te które kocham. Ty zabijałeś z zazdrości... bez znaczenia czy krył się za tym smutek. Jesteś zazdrosny Jerry. To wszystko. A najgorsze jest to, że ty wybrałeś taką drogę. Może urodziłeś się z mniej przyjazną duszą, ale wybrałeś zniszczyć ją do reszty w ten sposób. I teraz jesteś jak ja, prawie nieśmiertelny, pogrążony w smutku, bez wiecznego spoczynku. - Znowu Jerry zaśmiał się głęboko
-A kto powiedział, że ja chcę umrzeć? - Sans zamrugał zaskoczony
-Co?
-Oj no weź Sans – Jerry uśmiechnął się zimno – Trzeba zabić tylko siedmiu ludzi aby zostać Bossem. Ty nie miałeś wyboru, ale ja.. cóż... jak by to powiedzieć. Gdybym chciał umrzeć, czy nie powinienem przestać na dwóch albo trzech? - Głęboki, zimny dreszcz przeszył kręgosłup Sansa, po długiej sekundzie Jerry mówił dalej – Może i zabiłeś by chronić, ja zabiłem dla przyjemności – uśmiech Jerrego robił się szerszy i szerszy, wykrzywiał jego twarz – Nie dbam o to jak bardzo jestem zepsuty! Będę zabijał Soul Mate! Będę patrzył na ich rozpacz! Będę... - JEB. Jerremu przerwała wielka ręka Sansa uderzająca w jego twarz wbijająca całe ciało pokurcza w ścianę. Podniósł się by zobaczyć jak ta znowu podnosi się w jego stronę
-Zaraz cię kurwa....
-Zrób to! - krzyczał Jerry otwierając szeroko szaleńcze ślepia – Dodaj moją dusze do tych które już zdobyłeś! Spraw, by było jeszcze trudniej ją złamać!- Sans warknął, jego dłoń drżała – Hah! Nie, jeden cios to za mało – Jerry mówił dalej – Trzeba o wiele większej mocy aby zabić Bossa. A póki co masz Soul Mate. Może nigdy się nie dowie o twoich grzechach, ale... o nie.. ona się dowie... poczuje je. I już nigdy więcej nie spojrzy na ciebie tak samo. Nie umiem sobie wyobrazić czym może być piekło Rezonansu, wiesz? - Sans spojrzał na dół, warczał. Odszedł od Jerrego.
-Posłuchaj mnie popierdoleńcu. Nie zbliżaj się do niej z wyjątkiem waszych lekcji... i nie wykorzystuj ich, aby iść z nią gdzieś. Jeżeli to zrobisz, będzie to dla mnie wystarczający powód, aby z tobą skończyć. - Jerry patrzył się na szkieleta, który odchodził. Oh. On wie. Jerry wie, aby nie brać byka za rogi, nie Sansa, ale czuł się taki władczy, samo to, że wywołał u kimś taki gniew było wspaniałe! Uznał, że to co robi jest sprawiedliwe. To właśnie czeka Sansa za wchodzenie mu w drogę.
Share:

29 marca 2018

Star Wars: Wojny imperiów - Rozdział VI [opowiadanie by Revan]

Autor okładki: littlejedi19
Autor opowiadania: RevanSans
Notka od autora: Kenobi wychodzi z pojedynku jako przegrany, ginąc od miecza własnego ucznia. Padme jednak umiera przy porodzie, pomimo tego że ma przy sobie Anakina ponieważ myśli że zmarł w momencie przemiany Republiki na Imperium Galaktyczne. Skywalker domyśla się że został oszukany przez Palpatine'a, więc go zabija. Przejmuje władzę w Imperium i postanawia że Leia zostanie politykiem, natomiast Luke będzie Rycerzem Sith. Po dwudziestu latach sprawy jednak zaczynają się walić, Sojusz dla Przywrócenia Republiki powraca,  natomiast w sercu Imperium szykuje się spisek na życie Anakina, nikt jednak nawet nie spodziewa się że największe zagrożenie pochodzić będzie z innej galaktyki.


Spis treści:
1 | |
6  (obecnie czytany)9 |

- Kanclerzu, utraciliśmy kontakt z ekspedycją w Nieznanych Regionach - Powiedział Adiutant, przeglądając Datapada
- Hmm... Pewnie wpadli w studnie grawitacyjną lub znaleźli się za blisko Czarnej Dziury. - Odpowiedział mu Thrawn - Wypadki się zdarzają, i tak ta ekspedycja to przeżytek dziwnej intuicji Imperatora co do zagrożenia.
- Panie, ostatnia transmisja informowała Coruscant o dziwnym myśliwcu - czytał Adiutant - Został określony przez załogę jako Skoczek Koralowy, według skanerów była to żywa forma życia, sir.
Thrawn prychnął.
- Żyjący Myśliwiec? - Thrawn zaczął się śmiać - Dodaj ten raport do Archiwum Imperialnych a w mediach napisz że Ekspedycja zaginęła lub prawdopodobnie rozbiła się.
- Tak jest, sir - Odparł oficer"
Hypori - Planeta Czarnego Słońca
- Sir, dwieście tysięcy droidów bojowych jest już gotowych - odparł Tradoshanin
- Dobrze, dobrze, na razie zostańmy na poboczu powiększając swoją Armię - odpowiedział mu Xizor - Prędzej czy później Imperia same się pozabijają wtedy wkroczymy my.
- Prędzej czy później któraś ze stron konfliktu, odkryje że się zbroimy - odparł Bossk - Co wtedy zrobimy?
- Wtedy będzie już za późno dla Imperium - odparł Xizor z wrednym uśmieszkiem na twarzy.
______________
Skywalker wkrótce po zabiciu Palpatine'a, odwołał Czystkę. Zamiast tego kazał pojmać każdego Jedi. Tysiące łowców nagród zaczęło poszukiwać użytkowników Jasnej Strony Mocy.
Wkrótce potem wszyscy, ponad dwa tysiące użytkowników Mocy, zostało zesłanych na planetę Tython. Mieli założyć tam kolonie i nigdy nie opuścić tej planety... Skywalker uznał to za eksperyment, jak szybko Jedi wyrzekną się swojego kodeksu by nie zginąć...
______________________
- Mistrzyni, Mroczni Szturmowcy opuszczają planetę - Odezwał się Kanan - Ogłosili że wezmą ze sobą każdego Jedi, który postanowi dołączyć do prawdziwego Imperium Skywalkerów.
Depa zakaszlała.
- Rób jak uważasz, mistrzu Dune - odpowiedziała mu - Pomimo tego że Skywalker zabił Windu, zabił też Palpatine'a. Byliśmy ślepi sądząc że równowaga oznacza Jasność. On nie był Jedi ani Sithem. Pomimo tego że nie musiał, okazał nam łaskę. Nie zbudował dla nas więzienia. Dał nam całą planetę.
- Mistrzyni, to znaczy że mam dołączyć do Imperium? - zapytał Caleb.
Depa nie zdążyła odpowiedzieć bo nagle usłyszeli krzyki...
Kanan odpalił stary holoprojektor ukazujący planetę i otaczające je statki
- Rebelia - Stwierdził Kanan
Kobieta prychnęła.
- Zbieranina różnych ras, żądających Demokracji. Nawet jeśli pokonali by oba Imperium, ich rząd pochłonie korupcja... - Depa próbowała wstać - Nie pozwolę by Jedi do nich dołączyli.
Nagle jej komunikator zaczął pikać, gestem ręki go włączyła.
- Mistrzyni Billabo, mistrz Yoda zwołał nadzwyczajne zebranie Rady Jedi w związku z ogłoszeniem Rebelii - odezwał się Ki Adi Mundi.
- Dobrze, mistrzu Mundi - wyłączyła komunikator - Calebie mógłbyś mi pomóc?
Kanan podniósł Depe i ułożył ją na wózku inwalidzkim
_________________
- Do rebelii dołączyć, Imperium wesprzeć? - odezwał się Yoda.
- Jeden raz już pomagaliśmy Republice, pełnej korupcji i spisków - zauważyła Depa - Nie możemy już być strażnikami pokoju! Służmy Imperium!
Staruszka wyjęła spod wózka miecz świetlny i wyjęła z niego kryształ
- Nie możemy służyć jednej stronie Mocy! Jeśli będziemy podążać taką drogą równowaga znowu zostanie zakłócona, a wtedy Moc znowu się o nią upomni - Depa zmiażdżyła trzymany w ręku zielony kryształ i rzuciła prochy na podłogę, parę innych Jedi także zrobiło to ze swoimi kryształami.
- Mistrzu, jesteś najstarszy, do ciebie należy decyzja - powiedział Mundi.
- Trudna to decyzja, tradycje porzucić, do Imperium które nas tu zesłało dołączyć. Hmm... - odparł Yoda - Stary ja jestem, planeta ta zostanie moim grobem, siły już nie mam by walczyć, ale w młodych Jedi, nadzieja jest. Udać się na Kuat musicie, pomóc Imperium, stworzyć nowy zakon Jedi... Nie Jedi...
Yoda nacisnął przycisk i na całej planecie rozległ się alarm który był znany przez każdego Jedi... ewakuacja planety za pomocą ukrytego starego krążownika...
- Mnie zostawić musicie, ktoś zostać musi, by otworzyć wrota hangaru, potężny Mocy użytkownik - powiedział stary mistrz na zakończenie zebrania.
_______________________
- 2311 Jedi i 1980 Mrocznych Szturmowców jest już na statku - przeczytał Kanan - Możemy startować.
- Rozpocząć sekwencje startową - rozkazała Billaba.
- Niech z wami będzie moc - powiedział przez komunikator Yoda.
Wielkie wrota hangaru zaczęły się otwierać, powoli ale skutecznie. Krążownik wyleciał bez przeszkód.
Yoda upadł na podłogę a jego postać rozpłynęła się w powietrzu.
- Mistrzyni, Nebulony biorą zaczynają nas namierzać! - krzyknął Caleb
- Rozpocząć obliczanie skoku na Tython - powiedziała spokojnie Billaba - Pozwólcie by Moc wami kierowała, stańcie się jednością ze statkiem...
Nebulony wystrzeliły rakiety, lasery jonowe, działa laserowe, krążownikowi wszystkie udało się ominąć i skoczyć w nadprzestrzeń.
Share:

28 marca 2018

Undertale: Mam nadzieję, że mnie złamiesz - Więź [i hope you break me - Bond - tłumaczenie PL] [+18]

Autor okładki: Rivie
Notka od tłumacza:W tym świecie wojny między ludźmi i potworami nigdy nie było. Obie rasy egzystowały obok siebie przez wieki. W efekcie czego, narodził się proces zwany Rezonansem. Chodzi o to, że dusza poszukuje duszy do niej kompatybilnej. W efekcie czego, rodzą się związki nie do złamania. Partnerzy dobierają się między sobą i stu procentowej skuteczności. Gdy Rezonans połączy duszę człowieka i potwora, oboje mogą żyć długo i szczęśliwie - do czasu śmierci człowieka. Wtedy potwór umiera wraz z nim, w ten sposób ich prochy mogą połączyć się ze sobą na zawsze. 
Jednak, jak przekonałaś się na własnej skórze - ten proces nie zawsze przebiega tak jak powinien. Gdy Twoja dusza, zareagowała Rezonansem na nowego sąsiada Sansa, ten wpadł w panikę i uciekł. 
Opowiadanie dostosowane pod kobiecego czytelnika. Występują związki Ty x Sans (Underfell) oraz Grillby (Underfell) x Papyrus (Underfell). Wszystkie notki +18 będą oznakowane. 
Autor opowiadania: CathedralMidnight
Oryginał: klik
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Spis treści:
Wpatrywałaś się w źrenice Sansa, zrozumiałaś sens jego pytania. Policzki Ci zagorały, widziałaś delikatne rumieńce na jego kościach. Nadal wtulona w jego ubrania, wychyliłaś się by wciągnąć go do mieszkania trzymając jedną ręką jego kurtkę. Jak tylko wszedł zamknął drzwi na zamek. Objął Cię chwilę później i mocno do siebie przytulił. Zadrżałaś czując kości na ciele. Oparłaś głowę na jego klatce piersiowej, ale szybko jego ręka podniosła Cię za brodę, tak, abyś spojrzała w jego oczodoły. Pochylił się i przystawił kły do Twoich ust. Spotkanie było elektryzujące. Twoja dusza rozgrzała się, rozsyłając ciepło po całym ciele. Chwilę później, płeć zapulsowała w potrzebie. Wygląda na to, że wyczuł Twoje pragnienie, nadal całując Cię położył ręce na pośladkach i podniósł Cię. Odsunął się dysząc ciężko
-Sypialnia
-Na lewo – mruknęłaś wznawiając pocałunek. Zaniósł Cię do pokoju i usiadł na łóżku kładąc Cię na swoim kolanie.
-Czy chcesz.... zrobić Więź ze mną przed...?
-Oh – pamiętasz, jak Iris Ci o tym opowiadała. Oboje zrobicie Fuzję, która sprawi, że będziecie mieć cząstkę duszy kochanka w sobie. Wasza magia się wymieni i wszystkie potwory będą mogły wyczuć Sansa od Ciebie. Może to powinnaś zrobić, aby pozbyć się Jerrego na dobre? Cały czas czerwona, przytaknęłaś
-Dobra – przytaknął uśmiechając się zawstydzony. Wiesz, że robił to już kilka razy, ale każdy raz pewnie jest różny. - Jestem potworem na levelu Bossa, moja dusza może być dla ciebie nieco za mocna, więc zamiast całkowitej Fuzji, zrobimy Pocałunek Dusz.
-Pocałunek Dusz?
-Wiesz jaką masz duszę? - przytaknęłaś
-Nigdy jej nie wyciągałam. Jak się skoncentruję, widzę ją, wiem jaki ma kolor i jaka magia jest jej przypisana.
-Dobrze, to dobrze. Mogą ją za ciebie wyciągnąć – powiedział – Trzymaj się mnie o zrelaksuj
-D-dobra – czułaś się nieco poddenerwowana, opuściłaś jednak ręce. Sans przysunął Cię bliżej do siebie.
-Poczujesz pociągnięcie. Zrelaksuj się – znowu przytaknęłaś. Sans zmarszczył oczodoły skupiony, zaś ty poczułaś delikatne pociągnięcie w środku piersi. Chwilę później, jarząca się jasnym błękitem dusza pojawiła się między wami. - Piękna – szepnął, błękit odbijał się w jego czerwonych ślepiach – Cierpliwość – zaśmiał się – Powinienem się domyślić, nie miałaś problemów z czekaniem na mnie – uśmiechnęłaś się zawstydzona. - Więc nie używałaś magii, tak?
-Tak. Choć, poruszanie przedmiotami bez dotykanie byłoby fajne. - uśmiechnął się kładąc dłoń na swoich żebrach, następnie wyciągnął białą odwróconą duszę.
-Dusza Bossa jest biała – tłumaczył – Mogę używać po trochu z każdej magii, więc to tak, jakby wszystkie kolory się razem wymieszały – patrzyłaś na białe serce z szeroko otwartymi oczami. Bałaś się objąć jego duszy rękami. Mimo to, jego dusza świeciła jak gwiazda na nocnym niebie, ciepła jak małe słoneczko. - Dobra – zaczął – Więc Pocałunek Dusz... musimy... popchnąć nasze dusze do siebie, powoli – delikatnie przyciągał dusze do siebie, centymetr po centymetrze, bliżej i bliżej. Przyjemny dreszcz przeszył ciało, aż zajęczałaś z rozkoszy. Sans zaśmiał się, rumieniec na jego kościach policzkowych powiększył się. - Miłe... ah... prawda?
-Mmmm wspaniałe – mruczałaś gładząc go palcami po kręgosłupie. Westchnęłaś kiedy to samo doznanie znowu się pojawiło
-Odpręż się Aniele – szczerzył się kładąc wielką rękę na Twojej talii. Pogrążając się w rozkoszy, nie umiałaś kontrolować Ciała, dlatego przytuliłaś się by pocałować go znowu – Ah, Aniele, czekaj nie... - za późno. Kiedy podciągnęłaś się aby go pocałować, jednocześnie pchnęłaś obie dusze w stronę jego żeber, przyciągając swoją do jego. Doznanie się powiększyło, gorący ogień przemknął po Twoich plecach i cicpce, sprawiając, że krzyknęłaś w rozkoszy. Sans również warczał z przyjemności kiedy wasze dusze przechodziły Fuzję – Kurwa! - krzyknął by zaraz potem rzucić Cię na małe łóżko. Dysząc, otworzyłaś delikatnie oczy by zobaczyć, jak Twoja dusza jest praktycznie wchłaniana przez Sansa. Obejmowała Twoją. Czułaś jego magię na swoim ciele, przez ubrania, błądzącą po każdym centymetrze Twojego ciała. Przeniknęła dawno przez bieliznę. Wzrok przeniosłaś na jego twarz. Dyszał, pocił się, źrenice wyglądały jak małe serca. Jego kości policzkowe były czerwone od rumieńców. Czuł efekty Fuzji równie mocno jak Ty.
-Sa-Sans... - stęknęłaś – Moje ciało... to... błagam...
-Trzymaj się Aniele, tatuś cię ma – warknął klękając na dole łóżka. Widziałaś wielkie wybrzuszenie na jego spodniach. Odpiął suwak i wypuścił grubego, czerwonego kutasa. Na dole widziałaś coś srebrnego. Piercing może? To by oznaczało, że musiał trzymać swoje przyrodzenie w takiej formie, aby nic się nie zniekształciło. Potwory nie używają magii do takich celów. Nie mogłaś uciec przed myślami, jakie to będzie uczucie, gdy w Ciebie wejdzie. Rozstawiłaś nogi, uśmiechając się, gdy tylko przyjął zaproszenie. Pochylił się, by pozbyć się Twoich spodni i majtek. - Jesteś taka mokra, Aniele – warknął sunąc palcem po płatkach. Mogłaś tylko jęknąć, przygryzając wargę, gdy wsunął do środka palec. Magia nadal krążyła po ciele, po piersiach, sutkach. Po skórze, delikatna i zmysłowa, rozgrzewała przyjemnością, gdy Sans wsuwał i wysuwał palec z Twojej szparki.
-Ah! Sans! Tak! - jęczałaś chwytając się łóżka.
-Jesteś na mnie gotowa Aniele? - wyciągnął palce. Dysząc przytaknęłaś. Sans przysunął się łapiąc od nasady swoje przyrodzenie. Pochylił się i przystawił czubek do wejścia – Zaczniemy powoli, Aniele – wymruczał powoli się wsuwając, pozwalając, abyś przyzwyczaiła się do jego rozmiarów. Zacisnęłaś mocniej zęby, gdy poczułaś jak przebił się przez błonę. - Ah, mój mały Aniołek był nietknięty, co? - wyszczerzył się
-Ah uhn... n-nie drocz się – dyszałaś. Uśmiech mu nie schodził, gdy wchodził głębiej. Ból powoli znikał, rozpływał się w przyjemności, w rozkoszy jaką Ci dawał. Wiłaś się i jęczałaś nie wiedząc co zrobić z rękami, gdy jego kutas wchodził głębiej i głębiej w Twoją ciasną szparkę. Czułaś metal kolczyków. Szaleństwo. Czułaś, że zwariujesz. Nic wcześniej nie było takie wspaniałe. Ciepło i dreszcze, pobudzające Cię. Krzyczałaś, gdy Sans pochylał się by pocałować Cię w kark, by skubać skórę. Objęłaś go w szyi, czułaś jak wchodzi głębiej, czułaś jak się dookoła niego zaciskasz, jak robisz się jeszcze wilgotniejsza. Po kilku chwilach ocierania się o siebie, Sans podniósł się by odpiąć Twoją koszulkę i pozbyć się stanika, uwalniając piersi, chwycił je i zaczął pieścić, następnie zabrał się za ssanie sutków. Jęczałaś jeszcze głośniej. Ściągnął kurtkę i koszulkę. Przytulił kości do Twojej skóry, całując znowu i znowu, ocierając się o spragnione ciało. Jęczałaś jego imię, gdy gorący język błądził po karku, zaś dłonie ściskały piersi. Zaczynał poruszać się szybciej i szybciej, łóżko skrzypiało w proteście. - Bogowie! Sans! Tak! Ah! - krzyczałaś czując, jak coś buduje się w Tobie. Sans jakimś sposobem zdołał przytulić Cię bliżej dysząc. Warczał zamykając oczy i zagryzając zęby
-Kurwa... Aniele... t-tatuś zaraz... Aniele! - stęknął – Aniele! Zaraz cię... wypeł...nię... K-KURWA, ANIELE! - Jedyne co mogłaś zrobić to krzyczeć i jęczeć kiedy Sans wyładował w Ciebie swój ładunek, ciepły i lepki. Czułaś jak rozlewa się w Tobie, czułaś jego ciężki oddech.
-Ah! Tutaj! Sans! Tutaj! - krzyczałaś czując jak sama eksplodujesz, gdy ostatnie dreszcze rozkoszy zniknęły, Sans wyszedł z Ciebie. Oboje leżeliście na łóżku dysząc głęboko. Sans wtulał się w Twoją pierś, kły wykrzywiał w uśmiechu.
-To było fantastyczne – mruknął
-Cudowne – dodałaś uśmiechając się zaspana. Patrzyłaś jak wasze dusze już teraz oddzielone od siebie, nadal unosiły się obok siebie. Próbowałaś mieć otwarte oczy, ale Sans już spał, po chwili, usnęłaś wraz z nim.
Share:

POPULARNE ILUZJE