Autor: Nessa
Notka od autora: Damien jest zauroczy Liv od chwili, w której zobaczył ją po raz pierwszy. Dręczony przez wspomnienia i zaniepokojony perspektywą obdarzenia jakiejkolwiek kobiety silniejszym uczuciem, długo waha się nad podjęciem decyzji o zbliżeniu do dziewczyny. Bardzo szybko okazuje się, że przeznaczeniu nie da się uciec i że to bywa aż nadto przewrotne – zresztą tak jak i przeszłość, która nigdy nie daje o sobie zapomnieć.
Pozornie niewinny związek ciągnie ze sobą konsekwencje, których żadne z nich nigdy by się nie spodziewało. Coś budzi się do życia – uśpione zło, które tylko czekało na okazję, żeby po latach ciszy zaatakować ponownie i tym razem być może zrównać dotychczas spokojne miasteczko z ziemią. Nikt nie jest naprawdę bezpieczny, z kolei odpowiedzi na wszelakie pytania wydają się mieć swoje źródło w jednym, jedynym miejscu…
W przeszłości.
Pozornie niewinny związek ciągnie ze sobą konsekwencje, których żadne z nich nigdy by się nie spodziewało. Coś budzi się do życia – uśpione zło, które tylko czekało na okazję, żeby po latach ciszy zaatakować ponownie i tym razem być może zrównać dotychczas spokojne miasteczko z ziemią. Nikt nie jest naprawdę bezpieczny, z kolei odpowiedzi na wszelakie pytania wydają się mieć swoje źródło w jednym, jedynym miejscu…
W przeszłości.
„Why, you just won't leave my mind?
Was this the only way, I couldn't let you stay”
Within Temptation – „Jane Doe”
Was this the only way, I couldn't let you stay”
Within Temptation – „Jane Doe”
Spis treści:
Obiecuję, że nigdy nie pozwolę ci o sobie zapomnieć
Nie odwracaj się do mnie plecami, bo ja i tak jestem przy Tobie
Jesteśmy dla siebie stworzeni – Ty i ja
Będzie tak, jakby to, co złe, nigdy nie miało miejsca
Gdy Twoje wargi dotknęły mych ust, poczułam ogień
Ponieważ czasem słowa ranią bardziej niż czyny…
Niechaj ogarnie nas zapomnienie, a taniec wciąż trwa…
Dlaczego szukasz zrozumienia, skoro masz mnie? (obecnie czytany)
Grzechy Twego życia zawsze Cię dogonią
Mówiłeś mi: na zawsze
Epilog
Nie odwracaj się do mnie plecami, bo ja i tak jestem przy Tobie
Jesteśmy dla siebie stworzeni – Ty i ja
Będzie tak, jakby to, co złe, nigdy nie miało miejsca
Gdy Twoje wargi dotknęły mych ust, poczułam ogień
Ponieważ czasem słowa ranią bardziej niż czyny…
Niechaj ogarnie nas zapomnienie, a taniec wciąż trwa…
Dlaczego szukasz zrozumienia, skoro masz mnie? (obecnie czytany)
Grzechy Twego życia zawsze Cię dogonią
Mówiłeś mi: na zawsze
Epilog
Liv wydawała się być wszędzie, ale to mu nie przeszkadzało. Od samego początku podobała mu się właśnie ta pewność siebie, którą przejawiała niemalże na każdym kroku. To była energiczna dziewczyna, która potrzebowała uwagi i kogoś, kto będzie w stanie dotrzymać jej kroku podczas zabawy, więc nie był szczególnie zaskoczony, kiedy w pewnym momencie rozanielona dziewczyna zniknęła mu z oczu. Nie martwiło go to, bo już wcześniej kilka razy niknęła w tłumie, zgadzając się na tańce z innymi uczestnikami obchodów. Nie miał nic przeciwko, tym bardziej, że zazdrość wydawała się najgorszym, co mógłby okazać, zresztą wcale jej nie czuł. Ufał Liv, poza tym…
Och, nie chciał o tym myśleć. Problem polegał na tym, że nie potrafił przez cały czas odpychać od siebie wątpliwości, które towarzyszyły mu od dłuższego czasu, niejako podważając to, do czego próbował się przekonać – do bezgranicznego zaufania, które dotychczas jej oferował, a które nagle zaczęło słabnąć. Zwłaszcza kiedy dziewczyny nie było obok, dręczące go pytania wracały, a on coraz częściej przyłapywał się na myśleniu o tajemnicach, które najpewniej oboje mieli. Z jakiegoś powodu zwłaszcza tej nocy te odczucia zaczęły się nasilać, nie pozwalając Damienowi zapomnieć o wydarzeniach, które z jakiegoś powodu go dręczyły.
Znów pomyślał o znikających dziewczynach i zieleni oczu Liv – kolorze, który rozbudzał w nim najgorsze przeczucia, choć to wydawało się pozbawione sensu. Ta dziewczyna miała różne pomysły, poza tym musiał przyznać, że taki kolor tęczówek jak najbardziej pasował do jej włosów. Doszukiwanie się w tym konkretnej symboliki, wydawało się niedorzeczne, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Próbował utwierdzić się w przekonaniu, że to tylko jego przewrażliwienie, tym bardziej, że dotychczas wszystko było w porządku, ale…
Ty też masz swoje tajemnice, warknął na siebie w duchu.
Chyba właśnie tym próbował usprawiedliwiać wszelakie oznaki tego, że Liv nie była z nim szczera. Zwłaszcza kiedy o tym myślał, uświadamiał sobie, że tak naprawdę wcale się nie znali, nawet jeśli ona uważała inaczej. Rozkoszne kłamstwo, w które oboje wierzyli, tym bardziej, że naprawdę ją kochał, a z jej strony czuł znajomość. Kto jak kto, ale on na pewno wiedział, że miłość potrafiła ogłupiać i to najczęściej w stopniu, którego nikt by się nie spodziewał. Dość naturalnym wydawało się to, że usiłował odrzucić od siebie niechciane myśli, w zamian darząc ważną dla niego dziewczynę kredytem zaufania. Kiedy byli razem, ich prywatna bańka szczęścia po prostu istniała, nie pozostawiając miejsca na wątpliwości.
Poza tym – co również w znacznym stopniu go dręczyło – jego przeszłość pozostała pogrzebana. Nie miał pojęcia, jak działała pamięć, ale o wiele łatwiej było mu przyjąć zapomnienie, którego tak bardzo pragnął. Umysł miał to do siebie, że kiedy niektóre informacje i obrazy zaczynały być zbyt uciążliwe, wypychał je, często grzebiąc gdzieś w najdalszych zakamarkach – tak, by dotarcie do nich stało się czymś niemalże niemożliwym. Przynajmniej w to próbował wierzyć Damien, zamierzając udawać, że nic złego nigdy nie miało miejsca. Był tutaj – z Liv, która go potrzebowała – i to się liczyło. Wątpliwości, które odczuwał, brały się z tego miejsca i złych doświadczeń, które z takim uporem od siebie odpychał.
To wszystko przypadki – te zaginięcia i pozornie dziwne zachowanie dziewczyny. Tylko i wyłącznie, bo…
Poczuł, że ktoś go obserwuje, co skutecznie przywołało chłopaka do porządku. Zamrugał, po czym rozejrzał się nieco nieprzytomnie, przez krótką chwilę mając wrażenie, że grająca muzyka i zmierzający w najróżniejsze strony ludzie tak naprawdę go nie dotyczą – że są niczym sen, tym bardziej, że od chwili rozdzielenia z Liv czuł się obecny tylko duchem. Pośpiesznie powiódł wzrokiem dookoła, szukając dziewczyny i przez dłuższą chwilę gotów przysiąc, że to właśnie ona go potrzebowała. Tym większym zaskoczeniem okazał się dla niego fakt, że wcale nie zauważył znajomych, płomiennorudych włosów, ale inną kobietę – starszą, bardziej surową i wpatrzoną w niego w sposób, który z jakiegoś powodu przyprawił go o dreszcze, choć naturalnie wolał zrzucić ten stan rzeczy na panujący dookoła chłód.
Zawahał się, nagle jeszcze bardziej zdezorientowany. Na pewno nie powinien być zaskoczony widokiem Adeline – w końcu na uroczystości przyszli wszyscy, więc pojawienie się prowadzącej lokal kobiety wydawało się dość naturalne. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że już od dłuższego czasu zachowywała się w pełen rezerwy, niepokojący sposób, mający bez wątpienia związek ze zniknięciem jej wnuczki. Przed oczami jak na zawołanie stanął mu obraz Chloe, dręczący go zwłaszcza od chwili, w której usłyszał słowa Liv – o tym, że ani młoda dziewczyna ze zdjęcia, ani pozostałe zaginione więcej nie wrócą.
Skąd wiedziałaś, co? Skąd mogłabyś…?
Właściwie nie zarejestrował momentu, w którym ruszył się z miejsca, w pośpiechu kierując ku Adeline. Wydawała się na niego czekać, a przynajmniej tak pomyślał w pierwszym odruchu, póki nie odwróciła się na pięcie, tak po prostu znikając w tłumie. Popędził za nią, nie zamierzając pozwolić sobie na stracenie jej z oczu, choć logika podpowiadała mu, że Adeline mogła po prostu nie chcieć go wiedzieć. Już podczas pierwszego spotkania zachowywała się w sposób sugerujący, że za nim nie przepada, więc tym bardziej teraz…
Cóż, nie wycofał się, uparcie prąc przez tłum i raz po raz rozglądając się dookoła. Nigdzie nie widział ani Adeline, ani tym bardziej Liv, choć tym razem prawie wcale nie myślał o tej drugiej. Poczucie tego, że właścicielka jadłodajni coś wie pojawiło się nagle, a Damien pomyślał, że musi z nią porozmawiać – niezależnie od konsekwencji i tego, czy sama zainteresowana miała być zadowolona z takiego obrotu spraw.
Potrzebował dłuższej chwili, żeby przemknąć przez najbardziej zatłoczoną cześć placu. Wypuścił powietrze ze świstem, zatrzymując się w niewielkim oddaleniu od wielkiego zbiorowiska i bezradnie wodząc wzrokiem dookoła. Poczuł frustrację na samą myśl o zgubieniu Adeline, tym bardziej, że odszukanie jej w obecnej sytuacji wydawało się graniczyć z cudem. Sam nie rozumiał, dlaczego perspektywa zatracenia możliwości rozmowy z kobietą była dla niego aż tak ważna, ale…
– Pośpiesz się.
Znajomy głos wyrwał go z zamyślenia. Natychmiast poderwał głowę, w końcu dostrzegając obiekt swojego zainteresowania zaledwie kilka metrów dalej, w jednej z odchodzących od rynku, zaciemnionych uliczek. Ciemność miała w sobie coś niepokojącego, ale nawet się nie zawahał, natychmiast ruszając z miejsca, by dołączyć do Adeline, zanim ta znów zdecyduje się go wyprzedzić. Wcześniej jeszcze krótko obejrzał się przez ramię, żeby nabrać pewności, że nikt ich nie obserwuje, choć sam nie wiedział, dlaczego taka perspektywa go martwiła. Dlaczego obawiał się tego, że Liv mogłaby ich widzieć.
– Co się dzieje? – zapytał wprost, ledwo znalazł się na tyle blisko, żeby kobieta była w stanie usłyszeć jego podenerwowany szept. – Gdzie…?
– Nie tutaj – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu głosem.
Nie dodała niczego więcej, zresztą to wydawało się zbędne, bo Damien wyraźnie czuł, że tak naprawdę nie ma większego wyboru. Bez sprzeciwów ruszył za nią, pozwalając poprowadzić się labiryntem bocznych, opustoszałych o tej porze uliczek. Choć szedł tą trasą po raz pierwszy, podświadomie wyczuł, gdzie prowadziła go Adeline, więc nie poczuł się zaskoczony widokiem pogrążonego w ciemnościach, opustoszałego lokalu. W milczeniu obserwował, jak jego towarzyszka otwiera drzwi i nie czekając na jego reakcję wchodzi do środka, najwyraźniej za oczywiste uznając to, że pójdzie za nią. Powoli zaczynał go drażnić taki sposób traktowania – to, że z góry zakładała, że będzie jej towarzyszył – ale nie skomentował tego nawet słowem. Istniało zbyt wiele pytań, na które pragnął poznać odpowiedzi, by teraz pozwolić sobie na bycie niegrzecznym.
Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Dziwnie było przebywać w restauracji, która nie tak dawno temu promieniała za sprawą radośnie trajkotającej, zajadającej się naleśnikami Liv, ale odrzucił od siebie niechciane myśli. Mimo wszystko widok opustoszałej, pogrążonej w mroku sali miał w sobie coś nienaturalnego; podobnego wrażenia doświadczał za każdym razem wczesnym porankiem na ulicach miasta, kiedy to pustoszało, atmosferą przypominając raczej cmentarz, aniżeli miejsce, gdzie zazwyczaj z łatwością można było spotkać całe skupiska ludzi.
Zignorował drżące, niepokojące cienie i przeciągającą się ciszę. W zamian ruszył ku Adeline, która przystanęła przy jednym z wielu stolików, opierając się dłonią o blat i w milczeniu wpatrując w jakiś bliżej nieokreślony punkt przestrzeni. Coś w świadomości tego, że zostali sami, oboje milczący i nawet niezdolni spojrzeć sobie w oczy, wydało mu się właściwe, choć zarazem wcale nie czuł się przez taki stan rzeczy dobrze. Wręcz przeciwnie – chciał to przerwać i wrócić do Liv, bo im dłużej przebywał z daleka od niej, tym dziwniej się czuł. Pomyślał, że już kiedyś doświadczył tego uczucia, ale…
– Chcesz wiedzieć, co się dzieje – odezwała się kobieta. Wyprostowała się, po czym w końcu odwróciła w jego stronę, więc krótko skinął głową, pomimo tego, że tak naprawdę nawet nie zadała mu pytania. – Ale prawda jest taka, że to właśnie ja powinnam oczekiwać wyjaśnień.
– Nie rozumiem… – przyznał z wahaniem, jednak Adeline nie pozwoliła mu dokończyć.
– Och, ależ tak. – Zacisnęła usta. – Wiedziałam od chwili, w której pierwszy raz cię zobaczyłam… I Liv, ale to dłuższa historia.
Po jej słowach na powrót zapadła nieprzenikniona cisza, ale prawie nie zwrócił na to uwagi. Wpatrywał się w Adeline, nagle zaczynając wątpić, czy oby na pewno powinien ciągnąć tę rozmowę dalej – i to bynajmniej nie dlatego, że uważał, iż kobieta mogłaby być szalona albo zdesperowana po zniknięciu wnuczki. Nie poznał Chloe, a tym bardziej nie miał pojęcia, jakie relacje miała ze swoją babcią, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. To, czego mogłaby potrzebować kobieta, wydawało się równie oczywiste, co i oddychanie albo…
Nie. Z jakiegoś powodu powołanie się na uczucia do Liv nagle wydało mu się niewłaściwe.
– Wiem, że już kiedyś tutaj byłeś, Odwieczny – odezwała się ponownie kobieta. Zesztywniał w odpowiedzi na ostatnie słowo, które padło z jej ust, ale nie skomentował tego nawet słowem. Po prostu na nią patrzył, próbując ignorować to, że gdzieś w jego wnętrzu coś drgnęło; jakaś jego cząstka, o której doskonale wiedział, choć przez cały ten czas z uporem trzymał ją w zamknięciu. – Mieszkam tutaj od zawsze, zresztą tak jak i moja matka, babka, prababka… Nasza rodzina trwała w tym miasteczku od zawsze, więc jestem skłonna stwierdzić, że znam je lepiej niż ktokolwiek inny. – Adeline zamilkła, by obdarować go wymownym, przenikliwym spojrzeniem. – Wiem, że wieki temu… – zaczęła i tym razem coś w nim pękło, przez co nie pozwolił jej skończyć.
– Nie wiesz nic – wycedził przez zaciśnięte zęby, bezwiednie przesuwając się w jej stronę.
Dopiero po kilku sekundach dotarło do niego, że w ogóle się przemieścił, przez krótką chwilę czując się wręcz zdolny do tego, żeby kobietę uderzyć – tak po prostu, pomimo tego, że nie istniał żaden sensowny powód, dla którego miałby to zrobić. Zacisnął dłonie w pieści, po czym wsunął je do kieszeni marynarki, nie po raz pierwszy dziwnie zagubiony i roztrzęsiony w stopniu porównywalnym do tego, co w dniu, w którym po raz pierwszy zobaczył Liv. W głowie miał pustkę, a jedynym, czego pozostawał tak naprawdę pewien, pozostawało to, że jeśli dłużej zostanie pod jednym dachem z Adeline, wtedy dojdzie do czegoś, czego wcale nie chciał, jakkolwiek w ogóle powinien rozumieć te przeczucia.
– Możliwe – przyznała z wahaniem kobieta, wciąż uważnie go obserwując. Jej głos złagodniał, choć spodziewał się czegoś innego po reakcji, którą jej zaprezentował. – Dlaczego wróciłeś?
– Skąd pewność, że nie jestem tutaj po raz pierwszy? – wymamrotał, ale po jego tonie dało się wyczuć, że niejako przyznawał się do wcześniej wyciągniętych przez kobietę wniosków.
– Próbuję zrozumieć… Dla mojej Chloe – oznajmiła, choć to nadal nie miało dla niego sensu. Z drugiej strony, może po prostu nie chciał, żeby do tego doszło. – I dla Liv – dodała, tym samym trafiając w sedno.
Dla Liv… Nie było niczego, czego by dla niej nie zrobił.
Tak przynajmniej sądził do tej pory, zanim pojawiły się wątpliwości. Kiedy zaczął się nad tym zastanawiać, doszedł do wniosku, że to nie ma sensu – że to tak, jakby oszukiwał samego siebie.
Liv jest dla mnie ważna…
– Przykro mi z powodu pani wnuczki… Tak, widziałem ogłoszenia – powiedział po chwili wahania, starannie dobierając słowa. – Rozumiem, że to ogromna strata, bo kiedyś sam również straciłem kogoś ważnego – podjął, kolejny raz zaskakując samego siebie powrotem do czegoś, o czym zdecydowanie chciał zapomnieć. To był grząski temat, którego z uporem się wystrzegał, również w tamtej chwili potrzebując kilkunastu następnych sekund, żeby zebrać myśli i stwierdzić czy to, co mówił, w ogóle miało sens. – Niezależnie jednak od tego, co się stało, ja i Liv nie mamy z tym żadnego związku. Mało tego – ona wciąż jest w mieście i przy odrobinie szczęścia pewnie doskonale się bawi, o ile jeszcze nie zauważyła mojego zniknięcia. Tak więc jak najbardziej zamierzam zrobić coś dla Liv – dodał z przekonaniem, którego wcale nie czuł.
Jeszcze kiedy mówił, spróbował się wycofać – krok za krokiem, jak najdalej od tej dziwnej kobiety. Nie rozumiał, dlaczego w ogóle za nią poszedł, ale teraz nie miało to już najmniejszego nawet znaczenia. Cholera, ta kobieta była dziwna, poza tym najwyraźniej nie pozbierała się po zniknięciu wnuczki. Tak przynajmniej próbował to sobie wytłumaczyć, nie widząc żadnego sensownego sposobu, żeby wytłumaczyć jej zachowanie i słowa. Tym bardziej nie potrafił pojąć własnych reakcji, ale to akurat schodziło gdzieś na dalszy plan, tym bardziej, że od czasu powrotu do miasta nie rozumiał bardzo wielu dziwnych rzeczy – w tym siebie samego. W efekcie wolał skupiać się na Liv i jej oczekiwaniach, choć to w pewnym stopniu sprowadzało się do jednego: do ucieczki.
Jakkolwiek by jednak nie było, z jego perspektywy ta rozmowa była zakończona. Zamierzał wyjść, poszukać Liv i bawić się z nią przez resztę wieczoru, choćby do rana, jeśli takie było jej życzenie. Skoro kobiety znikały, tym bardziej mógł założyć, że była przy nim bezpieczna, a to, że ją zostawi…
– Jesteś pewien? – usłyszał tuż za plecami i choć te słowa nie znaczyły dla niego nic, machinalnie się zatrzymał.
– Czego znowu?
Nie obejrzał się, ale i tak wyczuł, że Adeline nie odrywa od niego wzroku. Jakby tego było mało, prawie na pewno przesunęła się bliżej, choć nie poczuł się z tego powodu zagrożony.
– Że znasz Liv. – Kobieta zamilkła, dając mu czas na przetrawienie jej słów. Problem polegał na tym, że im dłużej słuchał, tym większy mętlik w głowie dawał mu się we znaki. – Jaka jest Liv, co? – odezwała się ponownie i w tamtej chwili niewiele brakowało, żeby ostatecznie trafił go szlag.
– Ta rozmowa to jakieś nieporozumienie – stwierdził, a kobieta westchnęła cicho, po czym w pośpiechu podeszła bliżej, żeby móc się z nim zrównać.
– Mówisz jedno, a ja wiem, że się wahasz… Co tak naprawdę myślisz? – Potrząsnęła głową, po czym ciągnęła dalej, nie pozwalając mu dokończyć. – Ja znam Liv, Damienie… I wiem, że się zmieniła. Zmieniła diametralnie na krótko przed tym, jak ty wróciłeś do miasta – dodała z naciskiem.
– Ja nie…
Zesztywniał, kiedy drobne palce Adeline zacisnęły się wokół jego nadgarstka. Uścisk miała zaskakująco pewny i silny, choć wciąż gdyby zechciał, z powodzeniem mógłby się wyrwać. Nie zrobił tego, uparcie tkwiąc w miejscu i próbując zrozumieć, co tak naprawdę się działo. Nie rozumiał niczego, choć miał wrażenie, że powinien, co zresztą jasno sugerowało mu podejście kobiety. To było tak, jakby chciała wymóc na nim wyciągnięcie wniosków, których nie miał prawa znać, a które potwierdziłyby to, co sama dostrzegała – czymkolwiek by to nie było i jak szalone by się nie wydawało.
– Mów, co tylko zechcesz, ale ja wiem kim jesteś – odezwała się ponownie Adeline, kładąc nacisk na poszczególne słowa. Bardziej stanowczo chwyciła go za rękę, wciskając w dłoń coś, co wyglądało jak niewielki, srebrny medalik – na tyle duży, by móc w sobie coś pomieścić, choć nie miał czasu zastanawiać się nad jego ewentualną zawartością. – I wiem, że pamiętasz… Musisz pamiętać, choć to miało miejsce tak dawno temu – podjęła kobieta, dosłownie taksując go wzrokiem. – Zrobisz z tym, co tylko zechcesz, ale na tę chwilę zaklinam cię – weź pod uwagę, że Liv, którą znałam ja, była inna. Ta dziewczyna… – Zamilkła, nerwowo zaciskając usta. – Byłam ślepa. A teraz nie ma Chloe… i te dziewczęta…
Milczał, po prostu się w nią wpatrując i słuchając, choć w pierwszym odruchu miał ochotę Adeline odepchnąć i jak najszybciej odejść. To mogłoby brzmieć jak bełkot szaleńca, ale dla niego już dawno przestało takie być. W zasadzie był skłonny przysiąc, że rozumiał – albo że jakaś jego cząstka była w stanie tego dokonać, choć ze zbyt wielkim uporem dusił ją w sobie, by w końcu dostrzec prawdę.
Gdyby to zrobił, pewne rzeczy stałyby się zbyt ostateczne. Wtedy musiałby jej uwierzyć, a na to zdecydowanie nie czuł się gotowy.
– Dzisiejszej nocy wydarzy się coś bardzo niedobrego. Czuję to całą sobą, więc proszę…
– Muszę iść – oznajmił spiętym tonem, tym razem znajdując w sobie dość siły, żeby się odsunąć.
Zaskoczyło go to, że nie zaprotestowała, jednak decydując się go puścić. W dłoni wciąż ściskał medalik, który mu podała, ale prawie nie zwrócił na to uwagi, w zamian w pośpiechu kierując się ku drzwiom. Srebrzysty przedmiot w roztargnieniu wsunął do kieszeni marynarki, już kilka sekund później skupiony przede wszystkim na możliwości wyjścia z lokalu. Kiedy dopadł do drzwi, przez krótką chwilę naszła go niepokojąca myśl o tym, że będą zamknięte, ale nic podobnego nie miało miejsca, a zamek ustąpił z chwilą, w której Damien gniewnie szarpnął za klamkę.
Na zewnątrz panował chłód, a jednak oddychanie przychodziło mu z trudem, zupełnie jakby miał do czynienia z gorącym, ciężkim powietrzem. Zatrzasnął za sobą drzwi, po czym popędził przed siebie, nie oglądając się i właściwie bez zastanowienia podążając uliczkami, którymi dopiero co prowadziła go Adeline. Ani razu nie obejrzał się przez ramię, przez niemalże całą drogę nawet nie próbując zastanawiać się nad szczegółami dopiero co odbytej rozmowy. W głowie miał mętlik, co jedynie potęgowało nagły, narastający z każdą kolejną sekundą ból – łomotanie w skroniach, które w krótkim czasie doprowadziło Damiena do szału. Miał wrażenie, że coś mu umyka i że nie dostrzega tego niejako na własne życzenie, ale zarazem nie potrafił tak po prostu przyjąć tej myśli do wiadomości. W tamtej chwili nic nie miało sensu – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Być może powinien się do tego przyzwyczaić, ale…
Najgorsze jednak w tym wszystkim pozostawało to, że nie miał pojęcia, w co wierzy albo chce zrobić. Pragnął znaleźć Liv, ale zarazem nie wyobrażał sobie, że miałby ot tak tego dokonać. Nie teraz, kiedy dręczyło go tak wiele wątpliwości. Pomyślał, że być może powinien z nią porozmawiać, ale jednocześnie nie miał pojęcia, co tak naprawdę powinien jej powiedzieć. Po tym, jak zareagowała podczas ich rozmowy, kiedy wyznała mu, że wcześniej przewidziała jego nadejście, spodziewał się dosłownie wszystkiego – a już zwłaszcza tego, że w porażająco wręcz łatwy sposób mógłby ją skrzywdzić.
Wciąż o tym myślał, kiedy gdzieś w ciemnościach doszły go ciche, lekkie kroki. Wkrótce po tym panującą ciszę przerwał aż nazbyt znajomy głos.
– Gdzie byłeś, Damien?
Och, nie chciał o tym myśleć. Problem polegał na tym, że nie potrafił przez cały czas odpychać od siebie wątpliwości, które towarzyszyły mu od dłuższego czasu, niejako podważając to, do czego próbował się przekonać – do bezgranicznego zaufania, które dotychczas jej oferował, a które nagle zaczęło słabnąć. Zwłaszcza kiedy dziewczyny nie było obok, dręczące go pytania wracały, a on coraz częściej przyłapywał się na myśleniu o tajemnicach, które najpewniej oboje mieli. Z jakiegoś powodu zwłaszcza tej nocy te odczucia zaczęły się nasilać, nie pozwalając Damienowi zapomnieć o wydarzeniach, które z jakiegoś powodu go dręczyły.
Znów pomyślał o znikających dziewczynach i zieleni oczu Liv – kolorze, który rozbudzał w nim najgorsze przeczucia, choć to wydawało się pozbawione sensu. Ta dziewczyna miała różne pomysły, poza tym musiał przyznać, że taki kolor tęczówek jak najbardziej pasował do jej włosów. Doszukiwanie się w tym konkretnej symboliki, wydawało się niedorzeczne, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Próbował utwierdzić się w przekonaniu, że to tylko jego przewrażliwienie, tym bardziej, że dotychczas wszystko było w porządku, ale…
Ty też masz swoje tajemnice, warknął na siebie w duchu.
Chyba właśnie tym próbował usprawiedliwiać wszelakie oznaki tego, że Liv nie była z nim szczera. Zwłaszcza kiedy o tym myślał, uświadamiał sobie, że tak naprawdę wcale się nie znali, nawet jeśli ona uważała inaczej. Rozkoszne kłamstwo, w które oboje wierzyli, tym bardziej, że naprawdę ją kochał, a z jej strony czuł znajomość. Kto jak kto, ale on na pewno wiedział, że miłość potrafiła ogłupiać i to najczęściej w stopniu, którego nikt by się nie spodziewał. Dość naturalnym wydawało się to, że usiłował odrzucić od siebie niechciane myśli, w zamian darząc ważną dla niego dziewczynę kredytem zaufania. Kiedy byli razem, ich prywatna bańka szczęścia po prostu istniała, nie pozostawiając miejsca na wątpliwości.
Poza tym – co również w znacznym stopniu go dręczyło – jego przeszłość pozostała pogrzebana. Nie miał pojęcia, jak działała pamięć, ale o wiele łatwiej było mu przyjąć zapomnienie, którego tak bardzo pragnął. Umysł miał to do siebie, że kiedy niektóre informacje i obrazy zaczynały być zbyt uciążliwe, wypychał je, często grzebiąc gdzieś w najdalszych zakamarkach – tak, by dotarcie do nich stało się czymś niemalże niemożliwym. Przynajmniej w to próbował wierzyć Damien, zamierzając udawać, że nic złego nigdy nie miało miejsca. Był tutaj – z Liv, która go potrzebowała – i to się liczyło. Wątpliwości, które odczuwał, brały się z tego miejsca i złych doświadczeń, które z takim uporem od siebie odpychał.
To wszystko przypadki – te zaginięcia i pozornie dziwne zachowanie dziewczyny. Tylko i wyłącznie, bo…
Poczuł, że ktoś go obserwuje, co skutecznie przywołało chłopaka do porządku. Zamrugał, po czym rozejrzał się nieco nieprzytomnie, przez krótką chwilę mając wrażenie, że grająca muzyka i zmierzający w najróżniejsze strony ludzie tak naprawdę go nie dotyczą – że są niczym sen, tym bardziej, że od chwili rozdzielenia z Liv czuł się obecny tylko duchem. Pośpiesznie powiódł wzrokiem dookoła, szukając dziewczyny i przez dłuższą chwilę gotów przysiąc, że to właśnie ona go potrzebowała. Tym większym zaskoczeniem okazał się dla niego fakt, że wcale nie zauważył znajomych, płomiennorudych włosów, ale inną kobietę – starszą, bardziej surową i wpatrzoną w niego w sposób, który z jakiegoś powodu przyprawił go o dreszcze, choć naturalnie wolał zrzucić ten stan rzeczy na panujący dookoła chłód.
Zawahał się, nagle jeszcze bardziej zdezorientowany. Na pewno nie powinien być zaskoczony widokiem Adeline – w końcu na uroczystości przyszli wszyscy, więc pojawienie się prowadzącej lokal kobiety wydawało się dość naturalne. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że już od dłuższego czasu zachowywała się w pełen rezerwy, niepokojący sposób, mający bez wątpienia związek ze zniknięciem jej wnuczki. Przed oczami jak na zawołanie stanął mu obraz Chloe, dręczący go zwłaszcza od chwili, w której usłyszał słowa Liv – o tym, że ani młoda dziewczyna ze zdjęcia, ani pozostałe zaginione więcej nie wrócą.
Skąd wiedziałaś, co? Skąd mogłabyś…?
Właściwie nie zarejestrował momentu, w którym ruszył się z miejsca, w pośpiechu kierując ku Adeline. Wydawała się na niego czekać, a przynajmniej tak pomyślał w pierwszym odruchu, póki nie odwróciła się na pięcie, tak po prostu znikając w tłumie. Popędził za nią, nie zamierzając pozwolić sobie na stracenie jej z oczu, choć logika podpowiadała mu, że Adeline mogła po prostu nie chcieć go wiedzieć. Już podczas pierwszego spotkania zachowywała się w sposób sugerujący, że za nim nie przepada, więc tym bardziej teraz…
Cóż, nie wycofał się, uparcie prąc przez tłum i raz po raz rozglądając się dookoła. Nigdzie nie widział ani Adeline, ani tym bardziej Liv, choć tym razem prawie wcale nie myślał o tej drugiej. Poczucie tego, że właścicielka jadłodajni coś wie pojawiło się nagle, a Damien pomyślał, że musi z nią porozmawiać – niezależnie od konsekwencji i tego, czy sama zainteresowana miała być zadowolona z takiego obrotu spraw.
Potrzebował dłuższej chwili, żeby przemknąć przez najbardziej zatłoczoną cześć placu. Wypuścił powietrze ze świstem, zatrzymując się w niewielkim oddaleniu od wielkiego zbiorowiska i bezradnie wodząc wzrokiem dookoła. Poczuł frustrację na samą myśl o zgubieniu Adeline, tym bardziej, że odszukanie jej w obecnej sytuacji wydawało się graniczyć z cudem. Sam nie rozumiał, dlaczego perspektywa zatracenia możliwości rozmowy z kobietą była dla niego aż tak ważna, ale…
– Pośpiesz się.
Znajomy głos wyrwał go z zamyślenia. Natychmiast poderwał głowę, w końcu dostrzegając obiekt swojego zainteresowania zaledwie kilka metrów dalej, w jednej z odchodzących od rynku, zaciemnionych uliczek. Ciemność miała w sobie coś niepokojącego, ale nawet się nie zawahał, natychmiast ruszając z miejsca, by dołączyć do Adeline, zanim ta znów zdecyduje się go wyprzedzić. Wcześniej jeszcze krótko obejrzał się przez ramię, żeby nabrać pewności, że nikt ich nie obserwuje, choć sam nie wiedział, dlaczego taka perspektywa go martwiła. Dlaczego obawiał się tego, że Liv mogłaby ich widzieć.
– Co się dzieje? – zapytał wprost, ledwo znalazł się na tyle blisko, żeby kobieta była w stanie usłyszeć jego podenerwowany szept. – Gdzie…?
– Nie tutaj – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu głosem.
Nie dodała niczego więcej, zresztą to wydawało się zbędne, bo Damien wyraźnie czuł, że tak naprawdę nie ma większego wyboru. Bez sprzeciwów ruszył za nią, pozwalając poprowadzić się labiryntem bocznych, opustoszałych o tej porze uliczek. Choć szedł tą trasą po raz pierwszy, podświadomie wyczuł, gdzie prowadziła go Adeline, więc nie poczuł się zaskoczony widokiem pogrążonego w ciemnościach, opustoszałego lokalu. W milczeniu obserwował, jak jego towarzyszka otwiera drzwi i nie czekając na jego reakcję wchodzi do środka, najwyraźniej za oczywiste uznając to, że pójdzie za nią. Powoli zaczynał go drażnić taki sposób traktowania – to, że z góry zakładała, że będzie jej towarzyszył – ale nie skomentował tego nawet słowem. Istniało zbyt wiele pytań, na które pragnął poznać odpowiedzi, by teraz pozwolić sobie na bycie niegrzecznym.
Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Dziwnie było przebywać w restauracji, która nie tak dawno temu promieniała za sprawą radośnie trajkotającej, zajadającej się naleśnikami Liv, ale odrzucił od siebie niechciane myśli. Mimo wszystko widok opustoszałej, pogrążonej w mroku sali miał w sobie coś nienaturalnego; podobnego wrażenia doświadczał za każdym razem wczesnym porankiem na ulicach miasta, kiedy to pustoszało, atmosferą przypominając raczej cmentarz, aniżeli miejsce, gdzie zazwyczaj z łatwością można było spotkać całe skupiska ludzi.
Zignorował drżące, niepokojące cienie i przeciągającą się ciszę. W zamian ruszył ku Adeline, która przystanęła przy jednym z wielu stolików, opierając się dłonią o blat i w milczeniu wpatrując w jakiś bliżej nieokreślony punkt przestrzeni. Coś w świadomości tego, że zostali sami, oboje milczący i nawet niezdolni spojrzeć sobie w oczy, wydało mu się właściwe, choć zarazem wcale nie czuł się przez taki stan rzeczy dobrze. Wręcz przeciwnie – chciał to przerwać i wrócić do Liv, bo im dłużej przebywał z daleka od niej, tym dziwniej się czuł. Pomyślał, że już kiedyś doświadczył tego uczucia, ale…
– Chcesz wiedzieć, co się dzieje – odezwała się kobieta. Wyprostowała się, po czym w końcu odwróciła w jego stronę, więc krótko skinął głową, pomimo tego, że tak naprawdę nawet nie zadała mu pytania. – Ale prawda jest taka, że to właśnie ja powinnam oczekiwać wyjaśnień.
– Nie rozumiem… – przyznał z wahaniem, jednak Adeline nie pozwoliła mu dokończyć.
– Och, ależ tak. – Zacisnęła usta. – Wiedziałam od chwili, w której pierwszy raz cię zobaczyłam… I Liv, ale to dłuższa historia.
Po jej słowach na powrót zapadła nieprzenikniona cisza, ale prawie nie zwrócił na to uwagi. Wpatrywał się w Adeline, nagle zaczynając wątpić, czy oby na pewno powinien ciągnąć tę rozmowę dalej – i to bynajmniej nie dlatego, że uważał, iż kobieta mogłaby być szalona albo zdesperowana po zniknięciu wnuczki. Nie poznał Chloe, a tym bardziej nie miał pojęcia, jakie relacje miała ze swoją babcią, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. To, czego mogłaby potrzebować kobieta, wydawało się równie oczywiste, co i oddychanie albo…
Nie. Z jakiegoś powodu powołanie się na uczucia do Liv nagle wydało mu się niewłaściwe.
– Wiem, że już kiedyś tutaj byłeś, Odwieczny – odezwała się ponownie kobieta. Zesztywniał w odpowiedzi na ostatnie słowo, które padło z jej ust, ale nie skomentował tego nawet słowem. Po prostu na nią patrzył, próbując ignorować to, że gdzieś w jego wnętrzu coś drgnęło; jakaś jego cząstka, o której doskonale wiedział, choć przez cały ten czas z uporem trzymał ją w zamknięciu. – Mieszkam tutaj od zawsze, zresztą tak jak i moja matka, babka, prababka… Nasza rodzina trwała w tym miasteczku od zawsze, więc jestem skłonna stwierdzić, że znam je lepiej niż ktokolwiek inny. – Adeline zamilkła, by obdarować go wymownym, przenikliwym spojrzeniem. – Wiem, że wieki temu… – zaczęła i tym razem coś w nim pękło, przez co nie pozwolił jej skończyć.
– Nie wiesz nic – wycedził przez zaciśnięte zęby, bezwiednie przesuwając się w jej stronę.
Dopiero po kilku sekundach dotarło do niego, że w ogóle się przemieścił, przez krótką chwilę czując się wręcz zdolny do tego, żeby kobietę uderzyć – tak po prostu, pomimo tego, że nie istniał żaden sensowny powód, dla którego miałby to zrobić. Zacisnął dłonie w pieści, po czym wsunął je do kieszeni marynarki, nie po raz pierwszy dziwnie zagubiony i roztrzęsiony w stopniu porównywalnym do tego, co w dniu, w którym po raz pierwszy zobaczył Liv. W głowie miał pustkę, a jedynym, czego pozostawał tak naprawdę pewien, pozostawało to, że jeśli dłużej zostanie pod jednym dachem z Adeline, wtedy dojdzie do czegoś, czego wcale nie chciał, jakkolwiek w ogóle powinien rozumieć te przeczucia.
– Możliwe – przyznała z wahaniem kobieta, wciąż uważnie go obserwując. Jej głos złagodniał, choć spodziewał się czegoś innego po reakcji, którą jej zaprezentował. – Dlaczego wróciłeś?
– Skąd pewność, że nie jestem tutaj po raz pierwszy? – wymamrotał, ale po jego tonie dało się wyczuć, że niejako przyznawał się do wcześniej wyciągniętych przez kobietę wniosków.
– Próbuję zrozumieć… Dla mojej Chloe – oznajmiła, choć to nadal nie miało dla niego sensu. Z drugiej strony, może po prostu nie chciał, żeby do tego doszło. – I dla Liv – dodała, tym samym trafiając w sedno.
Dla Liv… Nie było niczego, czego by dla niej nie zrobił.
Tak przynajmniej sądził do tej pory, zanim pojawiły się wątpliwości. Kiedy zaczął się nad tym zastanawiać, doszedł do wniosku, że to nie ma sensu – że to tak, jakby oszukiwał samego siebie.
Liv jest dla mnie ważna…
– Przykro mi z powodu pani wnuczki… Tak, widziałem ogłoszenia – powiedział po chwili wahania, starannie dobierając słowa. – Rozumiem, że to ogromna strata, bo kiedyś sam również straciłem kogoś ważnego – podjął, kolejny raz zaskakując samego siebie powrotem do czegoś, o czym zdecydowanie chciał zapomnieć. To był grząski temat, którego z uporem się wystrzegał, również w tamtej chwili potrzebując kilkunastu następnych sekund, żeby zebrać myśli i stwierdzić czy to, co mówił, w ogóle miało sens. – Niezależnie jednak od tego, co się stało, ja i Liv nie mamy z tym żadnego związku. Mało tego – ona wciąż jest w mieście i przy odrobinie szczęścia pewnie doskonale się bawi, o ile jeszcze nie zauważyła mojego zniknięcia. Tak więc jak najbardziej zamierzam zrobić coś dla Liv – dodał z przekonaniem, którego wcale nie czuł.
Jeszcze kiedy mówił, spróbował się wycofać – krok za krokiem, jak najdalej od tej dziwnej kobiety. Nie rozumiał, dlaczego w ogóle za nią poszedł, ale teraz nie miało to już najmniejszego nawet znaczenia. Cholera, ta kobieta była dziwna, poza tym najwyraźniej nie pozbierała się po zniknięciu wnuczki. Tak przynajmniej próbował to sobie wytłumaczyć, nie widząc żadnego sensownego sposobu, żeby wytłumaczyć jej zachowanie i słowa. Tym bardziej nie potrafił pojąć własnych reakcji, ale to akurat schodziło gdzieś na dalszy plan, tym bardziej, że od czasu powrotu do miasta nie rozumiał bardzo wielu dziwnych rzeczy – w tym siebie samego. W efekcie wolał skupiać się na Liv i jej oczekiwaniach, choć to w pewnym stopniu sprowadzało się do jednego: do ucieczki.
Jakkolwiek by jednak nie było, z jego perspektywy ta rozmowa była zakończona. Zamierzał wyjść, poszukać Liv i bawić się z nią przez resztę wieczoru, choćby do rana, jeśli takie było jej życzenie. Skoro kobiety znikały, tym bardziej mógł założyć, że była przy nim bezpieczna, a to, że ją zostawi…
– Jesteś pewien? – usłyszał tuż za plecami i choć te słowa nie znaczyły dla niego nic, machinalnie się zatrzymał.
– Czego znowu?
Nie obejrzał się, ale i tak wyczuł, że Adeline nie odrywa od niego wzroku. Jakby tego było mało, prawie na pewno przesunęła się bliżej, choć nie poczuł się z tego powodu zagrożony.
– Że znasz Liv. – Kobieta zamilkła, dając mu czas na przetrawienie jej słów. Problem polegał na tym, że im dłużej słuchał, tym większy mętlik w głowie dawał mu się we znaki. – Jaka jest Liv, co? – odezwała się ponownie i w tamtej chwili niewiele brakowało, żeby ostatecznie trafił go szlag.
– Ta rozmowa to jakieś nieporozumienie – stwierdził, a kobieta westchnęła cicho, po czym w pośpiechu podeszła bliżej, żeby móc się z nim zrównać.
– Mówisz jedno, a ja wiem, że się wahasz… Co tak naprawdę myślisz? – Potrząsnęła głową, po czym ciągnęła dalej, nie pozwalając mu dokończyć. – Ja znam Liv, Damienie… I wiem, że się zmieniła. Zmieniła diametralnie na krótko przed tym, jak ty wróciłeś do miasta – dodała z naciskiem.
– Ja nie…
Zesztywniał, kiedy drobne palce Adeline zacisnęły się wokół jego nadgarstka. Uścisk miała zaskakująco pewny i silny, choć wciąż gdyby zechciał, z powodzeniem mógłby się wyrwać. Nie zrobił tego, uparcie tkwiąc w miejscu i próbując zrozumieć, co tak naprawdę się działo. Nie rozumiał niczego, choć miał wrażenie, że powinien, co zresztą jasno sugerowało mu podejście kobiety. To było tak, jakby chciała wymóc na nim wyciągnięcie wniosków, których nie miał prawa znać, a które potwierdziłyby to, co sama dostrzegała – czymkolwiek by to nie było i jak szalone by się nie wydawało.
– Mów, co tylko zechcesz, ale ja wiem kim jesteś – odezwała się ponownie Adeline, kładąc nacisk na poszczególne słowa. Bardziej stanowczo chwyciła go za rękę, wciskając w dłoń coś, co wyglądało jak niewielki, srebrny medalik – na tyle duży, by móc w sobie coś pomieścić, choć nie miał czasu zastanawiać się nad jego ewentualną zawartością. – I wiem, że pamiętasz… Musisz pamiętać, choć to miało miejsce tak dawno temu – podjęła kobieta, dosłownie taksując go wzrokiem. – Zrobisz z tym, co tylko zechcesz, ale na tę chwilę zaklinam cię – weź pod uwagę, że Liv, którą znałam ja, była inna. Ta dziewczyna… – Zamilkła, nerwowo zaciskając usta. – Byłam ślepa. A teraz nie ma Chloe… i te dziewczęta…
Milczał, po prostu się w nią wpatrując i słuchając, choć w pierwszym odruchu miał ochotę Adeline odepchnąć i jak najszybciej odejść. To mogłoby brzmieć jak bełkot szaleńca, ale dla niego już dawno przestało takie być. W zasadzie był skłonny przysiąc, że rozumiał – albo że jakaś jego cząstka była w stanie tego dokonać, choć ze zbyt wielkim uporem dusił ją w sobie, by w końcu dostrzec prawdę.
Gdyby to zrobił, pewne rzeczy stałyby się zbyt ostateczne. Wtedy musiałby jej uwierzyć, a na to zdecydowanie nie czuł się gotowy.
– Dzisiejszej nocy wydarzy się coś bardzo niedobrego. Czuję to całą sobą, więc proszę…
– Muszę iść – oznajmił spiętym tonem, tym razem znajdując w sobie dość siły, żeby się odsunąć.
Zaskoczyło go to, że nie zaprotestowała, jednak decydując się go puścić. W dłoni wciąż ściskał medalik, który mu podała, ale prawie nie zwrócił na to uwagi, w zamian w pośpiechu kierując się ku drzwiom. Srebrzysty przedmiot w roztargnieniu wsunął do kieszeni marynarki, już kilka sekund później skupiony przede wszystkim na możliwości wyjścia z lokalu. Kiedy dopadł do drzwi, przez krótką chwilę naszła go niepokojąca myśl o tym, że będą zamknięte, ale nic podobnego nie miało miejsca, a zamek ustąpił z chwilą, w której Damien gniewnie szarpnął za klamkę.
Na zewnątrz panował chłód, a jednak oddychanie przychodziło mu z trudem, zupełnie jakby miał do czynienia z gorącym, ciężkim powietrzem. Zatrzasnął za sobą drzwi, po czym popędził przed siebie, nie oglądając się i właściwie bez zastanowienia podążając uliczkami, którymi dopiero co prowadziła go Adeline. Ani razu nie obejrzał się przez ramię, przez niemalże całą drogę nawet nie próbując zastanawiać się nad szczegółami dopiero co odbytej rozmowy. W głowie miał mętlik, co jedynie potęgowało nagły, narastający z każdą kolejną sekundą ból – łomotanie w skroniach, które w krótkim czasie doprowadziło Damiena do szału. Miał wrażenie, że coś mu umyka i że nie dostrzega tego niejako na własne życzenie, ale zarazem nie potrafił tak po prostu przyjąć tej myśli do wiadomości. W tamtej chwili nic nie miało sensu – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Być może powinien się do tego przyzwyczaić, ale…
Najgorsze jednak w tym wszystkim pozostawało to, że nie miał pojęcia, w co wierzy albo chce zrobić. Pragnął znaleźć Liv, ale zarazem nie wyobrażał sobie, że miałby ot tak tego dokonać. Nie teraz, kiedy dręczyło go tak wiele wątpliwości. Pomyślał, że być może powinien z nią porozmawiać, ale jednocześnie nie miał pojęcia, co tak naprawdę powinien jej powiedzieć. Po tym, jak zareagowała podczas ich rozmowy, kiedy wyznała mu, że wcześniej przewidziała jego nadejście, spodziewał się dosłownie wszystkiego – a już zwłaszcza tego, że w porażająco wręcz łatwy sposób mógłby ją skrzywdzić.
Wciąż o tym myślał, kiedy gdzieś w ciemnościach doszły go ciche, lekkie kroki. Wkrótce po tym panującą ciszę przerwał aż nazbyt znajomy głos.
– Gdzie byłeś, Damien?