Autor: Nessa
Notka od autora: Damien jest zauroczy Liv od chwili, w której zobaczył ją po raz pierwszy. Dręczony przez wspomnienia i zaniepokojony perspektywą obdarzenia jakiejkolwiek kobiety silniejszym uczuciem, długo waha się nad podjęciem decyzji o zbliżeniu do dziewczyny. Bardzo szybko okazuje się, że przeznaczeniu nie da się uciec i że to bywa aż nadto przewrotne – zresztą tak jak i przeszłość, która nigdy nie daje o sobie zapomnieć.
Pozornie niewinny związek ciągnie ze sobą konsekwencje, których żadne z nich nigdy by się nie spodziewało. Coś budzi się do życia – uśpione zło, które tylko czekało na okazję, żeby po latach ciszy zaatakować ponownie i tym razem być może zrównać dotychczas spokojne miasteczko z ziemią. Nikt nie jest naprawdę bezpieczny, z kolei odpowiedzi na wszelakie pytania wydają się mieć swoje źródło w jednym, jedynym miejscu…
W przeszłości.
Pozornie niewinny związek ciągnie ze sobą konsekwencje, których żadne z nich nigdy by się nie spodziewało. Coś budzi się do życia – uśpione zło, które tylko czekało na okazję, żeby po latach ciszy zaatakować ponownie i tym razem być może zrównać dotychczas spokojne miasteczko z ziemią. Nikt nie jest naprawdę bezpieczny, z kolei odpowiedzi na wszelakie pytania wydają się mieć swoje źródło w jednym, jedynym miejscu…
W przeszłości.
„Why, you just won't leave my mind?
Was this the only way, I couldn't let you stay”
Within Temptation – „Jane Doe”
Was this the only way, I couldn't let you stay”
Within Temptation – „Jane Doe”
Spis treści:
Obiecuję, że nigdy nie pozwolę ci o sobie zapomnieć
Nie odwracaj się do mnie plecami, bo ja i tak jestem przy Tobie
Jesteśmy dla siebie stworzeni – Ty i ja
Będzie tak, jakby to, co złe, nigdy nie miało miejsca
Gdy Twoje wargi dotknęły mych ust, poczułam ogień
Ponieważ czasem słowa ranią bardziej niż czyny…
Niechaj ogarnie nas zapomnienie, a taniec wciąż trwa…
Dlaczego szukasz zrozumienia, skoro masz mnie?
Grzechy Twego życia zawsze Cię dogonią (obecnie czytany)
Epilog
Nie odwracaj się do mnie plecami, bo ja i tak jestem przy Tobie
Jesteśmy dla siebie stworzeni – Ty i ja
Będzie tak, jakby to, co złe, nigdy nie miało miejsca
Gdy Twoje wargi dotknęły mych ust, poczułam ogień
Ponieważ czasem słowa ranią bardziej niż czyny…
Niechaj ogarnie nas zapomnienie, a taniec wciąż trwa…
Dlaczego szukasz zrozumienia, skoro masz mnie?
Grzechy Twego życia zawsze Cię dogonią (obecnie czytany)
Epilog
Liv znajdowała się dosłownie na wyciągnięcie ręki – chorobliwie blada, poważna i wyraźnie podenerwowana. Kiedy ją zobaczył, pierwszy raz doświadczył czegoś, o co zdecydowanie by się nie podziewał: poczuł strach. To skutecznie wytrąciło Damiena z równowagi, wzbudzając w nim ni mniej, ni więcej, ale wątpliwości. Ze wszystkich możliwych emocji doświadczył akurat tej, która nie powinna mieć racji bytu – nie w przypadku dziewczyny, której dotychczas był gotów bronić na wszystkie możliwe sposoby, darząc ją uczuciem o wiele silniejszym, niż jakiekolwiek inne, którego przyszło doświadczyć mu w życiu.
A jednak widząc ją tamtego wieczora, tak nienaturalnie wręcz skupioną, naprawdę zaczął się bać. W pamięci wciąż miał przebieg rozmowy z Adeline – każde słowo, które padło z ust kobiety, jakimś cudem wzbudzając w nim wątpliwości. Wszystko to, czego był świadom do tej pory, zniknęło równie nagle, co wcześniej się pojawiło, a Damien przekonał się, że nieświadomie dotarł do swego rodzaju granicy. Wcześniej w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, że w przypadku czegokolwiek, co dotyczyło Liv, mogłaby istnieć, a jednak kiedy znalazł się tuż przy niej, bliski tego, żeby posunąć się krok dalej i ją przekroczyć…
Czuł, że jeśli sobie na to pozwoli, wtedy zmieni się wszystko. Problem polegał na tym, że zdecydowanie nie był na takie posunięcie gotowy.
Milczał zdecydowanie zbyt długo, by okazało się to naturalne. Czuł na sobie przenikliwe spojrzenie Liv; te dziwne, obce tęczówki wydawały się go przenikać, jedynie podsycając odczuwane przez mężczyznę wątpliwości. Choć wiedział, że to wina soczewek – tak przynajmniej twierdziła dziewczyna, a on nie miał podstaw, żeby jej nie wierzyć – coś w zieleni jej oczu niezmiennie przyprawiało go o dreszcze. Zwłaszcza po tym, co powiedziała mu Adeline, mógł spodziewać się dosłownie wszystkiego, jednak z drugiej strony… to przecież o niczym nie świadczyło, prawda?
Nie mogło, ale…
– Słyszałeś o co cię zapytałam, Damien? – Głos Liv wyrwał go z zamyślenia. Brzmiał zupełnie inaczej niż zazwyczaj, na swój sposób chłodny i co najmniej… niepokojący. – Gdzie byłeś? Martwiłam się – dodała, ale coś w jej tonie sprawiło, że zorientował się, że chodzi o coś więcej.
Instynktownie napiął mięśnie, kiedy dziewczyna z wolna ruszyła w jego stronę. Przez twarz Liv przemknął cień, ale nie skomentowała zachowania Damiena ani słowem, w zamian udając, że niczego nie dostrzega. Poruszała się ostrożnie, z gracją, która z jakiegoś powodu wprawiła go w konsternację. Być może to rozmowa z Adeline oraz fakt, że ostatecznie znaleźli się z Liv sam na sam w ciemnościach, sprawiły, że czuł się aż tak nieswojo, niemniej nie podobało mu się to. Pierwszy raz nie chciał, żeby dziewczyna znalazła się blisko, choć jeszcze godzinę wcześniej dałby się pokroić, byleby tylko móc wziąć ją w ramiona i mieć pewność, że nic jej nie groziło.
– Przepraszam cię – odezwał się z opóźnieniem, decydując się wziąć w garść. Wciąż uważnie obserwował Liv, podświadomie woląc kontrolować każdy kolejny krok. W oszołomieniu uświadomił sobie, że czuł się trochę tak, jakby nagle znalazł się sam na sam z dzikim zwierzęciem, które w każdej chwili mogło pokusić się o skoczenie mu do gardła. – Zniknęłaś mi z oczu i tak jakoś… Szukałem cię – dodał, ale ona tylko potrząsnęła głową.
– U Adeline? – rzuciła takim tonem, że już nie miał najmniejszych nawet wątpliwości co do tego, że mu nie wierzyła.
Liv przystanęła w niewielkim oddaleniu od niego, gniewnie mrużąc oczy i nawet na moment nie odrywając od Damiena wzroku. Choć to wydawało się bez sensu, w tamtej chwili był gotów przysiąc, że jej zielone tęczówki dosłownie jarzyły się w ciemnościach, trochę jak u kota.
– Liv… – zaczął, po czym zamarł, bo tym razem po prostu się roześmiała.
Ten dźwięk okazał się zupełnie inny od tego, którego mógłby się po niej spodziewać, tym bardziej, że w niczym nie przypominał tego melodyjnego, niewinnego śmiechu, którym oczarowała go już podczas pierwszej rozmowy. Jakby tego było mało, wydał mu się znajomy – i to nie tylko dlatego, że już miał okazję go usłyszeć podczas jednego ze snów, które dręczyły go od chwili przyjazdu do tego miejsca. To było coś więcej, choć za wszelką cenę usiłował o tym zapomnieć, uparcie odpychając od siebie te najgorsze, dawno zepchnięte w zakamarki umysłu wspomnienia.
Niemożliwe. Po prostu nie, ale…
– Liv, posłuchaj… – zaczął raz jeszcze, ale tym razem dziewczyna nie pozwoliła mu dokończyć.
– Daj mi spokój z tym imieniem! – wybuchła, w ułamku sekundy tracąc cierpliwość. Tym razem już nie miał wątpliwości co do tego, że najpewniej dobrze wiedziała o czym rozmawiał z Adeline. Nie miał pojęcia jakim cudem mogła tego dokonać, ale jakie to właściwie miało znaczenie? – Wciąż to robisz i… Ach, Damien, jak długo jeszcze będziemy to ciągnąć? – zapytała niemalże ze smutkiem, tym samym jeszcze bardziej go dezorientując.
– Nie rozumiem – oznajmił, ale z jakiegoś powodu własne słowa wydały mu się brzmieć niczym wierutne kłamstwo. – Nie wiem, co w tej chwili masz na myśli… Hej, Liv, wróćmy na imprezę – dodał spiętym tonem, choć aż nazbyt oczywiste było to, że dziewczyna nie miała ochoty na dalszą zabawę. Już się nie śmiała, a tym bardziej nie przypominała mu radosnego chochlika, który byłby w stanie tańczyć do rana, gdyby tylko dać jej po temu okazję. Nie zmieniało to jednak faktu, że nade wszystko pragnął znaleźć się w towarzystwie ludzi – tak dla pewności, gdyby… stało się coś wyjątkowo nieprzewidywalnego. – Przepraszam cię, że tak zniknąłem, ale ja naprawdę…
– Dosyć! – zażądała i to jedno słowo wystarczyło, żeby skutecznie go uciszyć.
Jej oczy znów zabłysły w ten niepokojący, przyprawiający o dreszcze sposób. Właściwie nie zarejestrował momentu, w którym Liv dosłownie zmaterializowała się przed nim, rzucając nań jak jakaś dzika, rozjuszona kotka. W pośpiechu chwycił ją za oba nadgarstki, stanowczo unieruchamiając, kiedy spróbowała się na niego zamachnąć, za wszelką cenę usiłując trafić go w twarz. Jej rysy wykrzywił grymas, a oczy zaszkliły się, choć tym razem łzy zdecydowanie nie miały związku z tym, że poczuła się zraniona – nie tak po prostu, bo zdecydowanie bardziej wyrazistym, niemalże namacalnym uczuciem okazała się wściekłość.
Oparł się plecami o ścianę pobliskiego budynku, kiedy naparła na niego całym ciałem. Usiłował trzymać ją na dystans, choć zarazem nie mógł tak po prostu pozwolić na to, żeby się do niego zbliżyła. Czuł, że gdyby tylko stracił czujność, wtedy wydarzyłoby się coś niedobrego, a na to zdecydowanie nie mógł sobie pozwolić.
– Dlaczego? Dlaczego znowu mi to robisz, co Damien? – Jej gorączkowy szept miał w sobie coś desperackiego, zresztą tak jak i spojrzenie, którym zdecydowała się go obdarować. Z chwilą, w której spojrzał prosto w lśniące, szmaragdowe tęczówki, ostatecznie uprzytomnił sobie, że nie było mowy o żadnych soczewkach. Ten kolor był naturalny, ale… to najzwyczajniej w świecie nie miało sensu. – Raz po raz, a teraz jeszcze udajesz, że niczego nie pamiętasz… Naprawdę sądzisz, że tak po prostu ci uwierzę? – zapytała z goryczą, potrząsając z niedowierzaniem głową.
– O czym ty…?
Tym razem zaczęła płakać, jednocześnie gwałtownym ruchem usiłując oswobodzić się z jego uścisku. Nie pozwolił jej na to, zbyt zdeterminowany, by zmusić ją do pozostania w miejscu. W takim stanie co najwyżej mogła zrobić krzywdę sobie albo jemu, a to zdecydowanie nie wchodziło w grę.
– Przestań! – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Nie igraj ze mną, bo nie jestem głupia! Wiem, że Adeline… – Zacisnęła usta, przez krótką chwilę koncentrując się przede wszystkim na złapaniu oddechu. Drżała niespokojnie, wytrącona z równowagi nawet bardziej niż wtedy, gdy tłumaczyła mu, że przewidziała, iż mógłby nadejść. – Oczywiście, że nie mogła zostawić mnie w spokoju. Drążyła od samego początku, ale… – Nagle roześmiała się w co najmniej niepokojący, wręcz szalony sposób. – Jej biedna Chloe! Ale hej, ja niczego nie żałuję! Żadnej z nich…
– O czym teraz, do jasnej cholery, mówisz?! – nie wytrzymał, już nawet nie próbując jej uspokajać. Zdecydowanym ruchem odepchnął ją od siebie na tyle, by móc wyprostować się i chwycić za ramiona. – Liv, na litość Boską…
– Boga w to nie mieszaj! – zadrwiła, nie szczędząc sobie złośliwości. – I Liv… Liv, Liv, Liv, Liv… Ciągle Liv – wycedziła przez zaciśnięte zęby, z niedowierzaniem potrząsając głową. – Kiedyś w ten sposób wypowiadałeś inne imię, prawda?
Coś w jej pytaniu sprawiło, że poczuł się dosłownie tak, jakby ktoś go uderzył. Gwałtownie zaczerpnął powietrza do płuc, próbując się uspokoić, ale to okazało się niemożliwe. Czuł, że drży, ale nie miał pewności, czy to wina jego napiętych do granic możliwości mięśni, czy może wciąż stojącej tak niepokojąco blisko dziewczyny. Czuł na sobie jej spojrzenie i to wystarczyło, żeby jeszcze bardziej go zdekoncentrować, doprowadzając do stanu, w którym ledwo był w stanie nadążyć za tym, co działo się wokół niego.
Jakby tego było mało, równie nieprawdopodobne wydawało się to, co właśnie mu sugerowała. Przez krótką chwilę myślami znów był przy tamtym poranku, kiedy stali przy tablicy ogłoszeń, a on wpatrywał się w kolejną z kolei informację o zaginięciu młodej dziewczyny. Pamiętał wyraz twarzy Liv, jej spojrzenie i słowa…
Te słowa, które prześladowały go aż do tego momentu.
„Wiem, że już kilka osób zniknęło… I może to nic, ale coś mi podpowiada, że żadna z tych dziewczyn już nie wróci.”
Jak powinien to rozumieć i…?
– Liv…
Kolejny grymas.
– I znowu! – zniecierpliwiła się, po czym nerwowo zacisnęła usta. – Powiedziałam ci, że masz przestać… Daj już spokój z tym imieniem.
– Ale…
Zdecydowanym ruchem potrząsnęła głową. Nie zorientował się, kiedy i dlaczego poluzował uścisk wokół jej nadgarstków, pozwalając, żeby przesunęła się bliżej i ujęła jego twarz w obie dłonie.
– Przestań ranić mnie w ten sposób, Damien… – wyszeptała niemalże błagalnym, drżącym głosem. – Nie mów mi, że przez cały ten czas niczego nie zauważyłeś… Że o mnie zapomniałeś. Obiecałeś mi – dodała z naciskiem, spoglądając mu w oczy. Jej lśniące, zielone tęczówki, które… wydawały się takie znajome i… – Ja zresztą też ci obiecywałam, kochany. Powiedziałam, że nigdy nie pozwolę ci o sobie zapomnieć. Pamiętasz? Ty z kolei mówiłeś, że będziemy razem na zawsze… Mówiłeś mi, że na zawsze, Damien!
– Ja nie…
Przywarła do niego jeszcze mocniej.
– Oboje wiemy, że teraz okłamujesz samego siebie – oznajmiła z naciskiem. – Pamiętasz, co takiego było, kiedy mieszkaliśmy w Amhertst po raz pierwszy… Musisz, chociaż to było bardzo dawno, prawda Damien? – Uśmiechnęła się słodko, to jednak wciąż pozostawało zaledwie parodią tego, co dotychczas widywał na twarzy Liv. Niczym jakaś okropna karykatura, której zdecydowanie nie chciał zapamiętać. – Ile to już lat, co? Ile wieków? – Zamilkła, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Ale ja pamiętałam. Czekałam przez cały ten czas… Bo wiesz, ja zawsze otrzymuję obietnic.
Być może mówiła coś jeszcze, ale już właściwie nie słuchał, zbyt oszołomiony sytuacją i tym, co działo się w jego głowie. Już wcześniej miał mętlik, walcząc ze sobą i wspomnieniami, których w równym stopniu pozostawał świadom, co i z uporem usiłował trzymać na dystans. Zacisnął powieki, ale nawet kiedy sobie na to pozwolił, wciąż widział jej twarz – zielone oczy, uroczy uśmiech i…
Och, tyle że w tamtej chwili nie spoglądał na Liv. Oczami wyobraźni widział kogoś innego – równie dla niego ważnego, pięknego i… przerażającego.
Wspomnienie, które pragnął pogrzebać wraz z nią – przyczyną każdej jego udręki.
Tą, która najwyraźniej wróciła, by pociągnąć ją za sobą.
– Jane…
Znów usłyszał śmiech, ale tym razem prawie nie był tego świadom. Zaraz po tym – zanim w ogóle zdążył zastanowić się nad tym, co i dlaczego działo się wokół niego – wszystko zniknęło, a Damiena pochłonęła ciemność.
Kiedy wypowiadasz moje imię, wiem, że w końcu pozwalasz sobie na zrozumienie – tylko częściowe, bo dopiero pokażę ci, co takiego zamierzam. Czuję ulgę na myśl o tym, że najpewniej nareszcie mnie pamiętasz. Sama do tej pory potrafię odtworzyć sposób, w jaki patrzyłeś na mnie tych… Och, pięćset lat. Chyba tyle minęło, prawda? Czas jest tak zabawnym, złożonym zjawiskiem, że chwilami wciąż go nie rozumiem. W zasadzie tego nie chcę, bo kiedy żyje się wiecznie, mijające sekundy przestają mieć jakiekolwiek znaczenie, z kolei ja czekałam dość, by zdążyć stracić rachubę. Wiem jedynie, że dzisiejsza noc jest wyjątkowa, a my nareszcie dokończymy to, co zapoczątkowałam już lata temu.
Musisz to pamiętać, prawda? Wtedy też byłeś przerażony, kiedy powiedziałam ci prawdę – obnażyłam się przed tobą, zdradzając najbardziej ciążący mi, ważny dla mnie sekret. Coś, co z powodzeniem mogłoby mnie pogrążyć, chociaż wierzyłam, że ty tego nie zrobisz. W końcu mnie kochałeś, czyż nie? Nadal kochasz. Czułam to już wtedy za każdym razem, kiedy wypowiadałeś moje imię, obejmowałeś, dotykałeś włosów… Czarnych i długich. Pamiętasz to, prawda? Wiem, że zawsze ci się podobały, zresztą tak jak moje oczy – przypominające dwa szmaragdy, co wielokrotnie od ciebie słyszałam.
W twoich myślach byłam wtedy idealna. To zresztą sprawiało, że tak się czułam, mając świadomość tego, że nareszcie znalazłam osobę, która kocha mnie nade wszystko i z którą pragnę spędzić resztę życia.
Wymarzyłam sobie dla nas wieczność i to właśnie ją pragnęłam ci podarować.
Pamiętam, że byłeś przerażony, kiedy spotkałam się z tobą tamtego wieczora. Zabolała mnie pogarda w twoich oczach, gdy wprost powiedziałam ci, kim jestem – kiedy powierzyłam swoje życie, zapewniając dość wiedzy, byś mógł mnie zniszczyć, gdyby takie było twoje życzenie. Ale nie potrafiłeś… Wiem o tym – o każdej sekundzie, którą poświęciłeś, żeby doszukać we mnie tej samej dziewczyny, z którą spotykałeś się na długie miesiące przed nadejściem zimy. To wciąż byłam i jestem ja; ta sama, którą adorowałeś, której skradłeś pocałunki, a ostatecznie odważyłeś się wsunąć pierścionek na palec, tym samym przypieczętowując to, co było pomiędzy nami. A ja byłam szczęśliwa – wciąż chcę być i właśnie tak się stanie, jeśli tylko mi na to pozwolisz. Wiem, że ostatnim razem popełniłam błędy, zbytnio cię szokując i nie dając czasu na zrozumienie wszystkiego, ale… jestem skłonna to naprawić. To dobrze, prawda? Minęło dość czasu, byśmy oboje nauczyli się więcej.
Tamtego wieczora prawda jednak okazała się zbyt trudna, co jasno uświadomiły mi twoje oczy. Przyszłam do ciebie z moim sekretem, a jednak wtedy mnie odrzuciłeś, zachowując się tak, jakbym z dnia na dzień przestała być sobą.
– Wiedźma! – usłyszałam od ciebie i choć to w pełni opisywało to, kim jestem, dla mnie było niczym sztylet wymierzony prosto w serce.
Tak się stało, ponieważ nie takim tonem zwraca się do osoby, którą jest się w stanie zrozumieć. Nie w ten sposób spoglądałeś na mnie wcześniej, powtarzając, że jestem dla ciebie najważniejsza. I choć rozumiałam, że to dla ciebie trudne, mimo wszystko poczułam się zraniona.
Nie tak postępuje się z kobietą, Damien.
Nie poddałam się, choć być może powinnam. Możliwe, że gdybym wtedy odpuściła, dając ci czas na zrozumienie, że chcę dla nas dobrze i że nie jestem potworem, wszystko byłoby inne. Ogarnął mnie jednak gniew – zbyt silny, bym mogła go kontrolować; bardziej gwałtowny, aniżeli tego chciałam, bowiem tak bardzo pragnęłam, żebyś mnie zrozumiał. Potrzebowałam ciebie i twojej akceptacji, błagając o nią w niemalże desperacki sposób, niezależnie od możliwych konsekwencji. Możliwe, że to nas zgubiło, ale… czy to takie złe? Jednak coś mi się udało, skoro wciąż trwamy, a ja jestem w stanie spełnić każdą z obietnic, która padła z moich ust.
– To dla ciebie, kochany – mówiłam wtedy, po cichu wierząc, że jednak zrozumiesz. – Czymże jest cena, jeśli w ten sposób na zawsze pozostaniemy razem? Jeśli mi pozwolisz, słowa „na wieczność” nabiorą nowego znaczenia… Nieśmiertelność to podobno marzenie głupców, ale ja mogę ci ją dać.
Tyle że ty nie rozumiałeś… Nie chciałeś, a może przerażało cię to, że miałam krew na rękach – i że pragnęłam posunąć się dalej. Nie przeczę, moje ambicje były i są wielkie, ale czy to nie jest warte swojej ceny? Amhertst nigdy nie dało nam niczego dobrego, dla mnie będąc niczym więzienie, z którego nade wszystko pragnęłam uciec. Tylko ty trzymałeś mnie w tym miejscu – twoja miłość, którą tak łatwo mogłam utracić oraz coraz realniejsze marzenie o długowieczności. Gdybyś wtedy mi pozwolił, zakończyłabym wszystko raz na zawsze – przyniosła zniszczenie tym, którzy na to zasłużyli, podczas gdy my…
My po prostu byśmy trwali – ponad śmiercią i wszelakimi słabościami, które stanowią domenę człowieczeństwa. Ty i ja, niczym bogowie, których nie miał prawa przywieść ku końcowi, jakże właściwemu kruchym, ludzkim istotom z którymi nigdy się nie utożsamiłam. Każde odebrane życie mogłoby nas do tego przybliżyć – ofiara, którą specjalnie dla ciebie byłam gotowa złożyć.
Tamtej nocy byłam zdolna poświęcić całe to cholerne miasto, które przy pierwszej okazji spaliłoby mnie na stosie. Zrobiliby to, gdyby wiedzieli, ale ty…
Ale wszystko poszło nie tak – i to z twojej winy, choć oddałam ci wszystko, co we mnie najlepsze. Mogłeś mnie mieć, a jednak pozwoliłeś na to, żeby strach przysłonił miłość, którą przez tyle czasu mnie darzyłeś. Nawet pierścionek zaręczynowy, który wciąż miałam na palcu, nie miał dla ciebie znaczenia, kiedy tak nagle powaliłeś mnie na ziemię. Byłeś silniejszy, bardziej zdeterminowany – napędzany przez gniew i pogardę, która w tak krótkim czasie zajęła miejsce wszelakich ciepłych uczuć, które do tej pory przeznaczone były specjalnie dla mnie. Wciąż chciałabym wiedzieć, co takiego sobie myślałeś, kiedy twoje dłonie zaciskały się na mojej szyi. Chyba nawet nie walczyłam – nie pamiętam, żebym to robiła, zdolna co najwyżej na ciebie patrzeć i…
Jak to jest patrzeć w oczy tej, którą podobno kochasz, zarazem tak po prostu odbierając jej życie?
Chciałabym wiedzieć, czy zawahałeś się przez moment, trwając w tym szaleństwie i beznamiętnie obserwując jak ja…
Wciąż próbuję pojąć, co takiego czułeś i jak silne musiało to być, skoro kazałeś mi wtedy odejść. Przynajmniej próbowałeś, bo nie przewidziałeś, jak daleko idące przygotowania poczyniłam, by zapewnić ci to, co tak bardzo chciałam ci ofiarować. I choć to szalone, wybaczyłam ci tamtą noc, bo wiem, jak oślepiający bywa gniew – doświadczam tego również teraz, nie po raz pierwszy wahając się nad tym, czy nie powinnam cię zabić, skoro z takim uporem próbujesz wyrzucić mnie ze swojej pamięci. Już raz to zrobiłeś, a teraz… Och, nawet teraz z takim uporem powtarzałeś imię innej, trwając w przekonaniu prawdziwości kłamstw, które w ciebie sączyłam.
Ale pamiętasz. W końcu wypowiadasz to jedno słowo…
Jane.
Wróciłam, tak jak ci przysięgałam. Tamtego wieczoru ofiara jednak została złożona – wystarczająco, by zapewnić ci długowieczność, której tak bardzo dla ciebie pragnęłam.
Teraz jestem i ja – i niezależnie od wszystkiego to, co rozpoczęłam tak dawno temu, ostatecznie się zakończy.
Na wieczność.
A jednak widząc ją tamtego wieczora, tak nienaturalnie wręcz skupioną, naprawdę zaczął się bać. W pamięci wciąż miał przebieg rozmowy z Adeline – każde słowo, które padło z ust kobiety, jakimś cudem wzbudzając w nim wątpliwości. Wszystko to, czego był świadom do tej pory, zniknęło równie nagle, co wcześniej się pojawiło, a Damien przekonał się, że nieświadomie dotarł do swego rodzaju granicy. Wcześniej w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, że w przypadku czegokolwiek, co dotyczyło Liv, mogłaby istnieć, a jednak kiedy znalazł się tuż przy niej, bliski tego, żeby posunąć się krok dalej i ją przekroczyć…
Czuł, że jeśli sobie na to pozwoli, wtedy zmieni się wszystko. Problem polegał na tym, że zdecydowanie nie był na takie posunięcie gotowy.
Milczał zdecydowanie zbyt długo, by okazało się to naturalne. Czuł na sobie przenikliwe spojrzenie Liv; te dziwne, obce tęczówki wydawały się go przenikać, jedynie podsycając odczuwane przez mężczyznę wątpliwości. Choć wiedział, że to wina soczewek – tak przynajmniej twierdziła dziewczyna, a on nie miał podstaw, żeby jej nie wierzyć – coś w zieleni jej oczu niezmiennie przyprawiało go o dreszcze. Zwłaszcza po tym, co powiedziała mu Adeline, mógł spodziewać się dosłownie wszystkiego, jednak z drugiej strony… to przecież o niczym nie świadczyło, prawda?
Nie mogło, ale…
– Słyszałeś o co cię zapytałam, Damien? – Głos Liv wyrwał go z zamyślenia. Brzmiał zupełnie inaczej niż zazwyczaj, na swój sposób chłodny i co najmniej… niepokojący. – Gdzie byłeś? Martwiłam się – dodała, ale coś w jej tonie sprawiło, że zorientował się, że chodzi o coś więcej.
Instynktownie napiął mięśnie, kiedy dziewczyna z wolna ruszyła w jego stronę. Przez twarz Liv przemknął cień, ale nie skomentowała zachowania Damiena ani słowem, w zamian udając, że niczego nie dostrzega. Poruszała się ostrożnie, z gracją, która z jakiegoś powodu wprawiła go w konsternację. Być może to rozmowa z Adeline oraz fakt, że ostatecznie znaleźli się z Liv sam na sam w ciemnościach, sprawiły, że czuł się aż tak nieswojo, niemniej nie podobało mu się to. Pierwszy raz nie chciał, żeby dziewczyna znalazła się blisko, choć jeszcze godzinę wcześniej dałby się pokroić, byleby tylko móc wziąć ją w ramiona i mieć pewność, że nic jej nie groziło.
– Przepraszam cię – odezwał się z opóźnieniem, decydując się wziąć w garść. Wciąż uważnie obserwował Liv, podświadomie woląc kontrolować każdy kolejny krok. W oszołomieniu uświadomił sobie, że czuł się trochę tak, jakby nagle znalazł się sam na sam z dzikim zwierzęciem, które w każdej chwili mogło pokusić się o skoczenie mu do gardła. – Zniknęłaś mi z oczu i tak jakoś… Szukałem cię – dodał, ale ona tylko potrząsnęła głową.
– U Adeline? – rzuciła takim tonem, że już nie miał najmniejszych nawet wątpliwości co do tego, że mu nie wierzyła.
Liv przystanęła w niewielkim oddaleniu od niego, gniewnie mrużąc oczy i nawet na moment nie odrywając od Damiena wzroku. Choć to wydawało się bez sensu, w tamtej chwili był gotów przysiąc, że jej zielone tęczówki dosłownie jarzyły się w ciemnościach, trochę jak u kota.
– Liv… – zaczął, po czym zamarł, bo tym razem po prostu się roześmiała.
Ten dźwięk okazał się zupełnie inny od tego, którego mógłby się po niej spodziewać, tym bardziej, że w niczym nie przypominał tego melodyjnego, niewinnego śmiechu, którym oczarowała go już podczas pierwszej rozmowy. Jakby tego było mało, wydał mu się znajomy – i to nie tylko dlatego, że już miał okazję go usłyszeć podczas jednego ze snów, które dręczyły go od chwili przyjazdu do tego miejsca. To było coś więcej, choć za wszelką cenę usiłował o tym zapomnieć, uparcie odpychając od siebie te najgorsze, dawno zepchnięte w zakamarki umysłu wspomnienia.
Niemożliwe. Po prostu nie, ale…
– Liv, posłuchaj… – zaczął raz jeszcze, ale tym razem dziewczyna nie pozwoliła mu dokończyć.
– Daj mi spokój z tym imieniem! – wybuchła, w ułamku sekundy tracąc cierpliwość. Tym razem już nie miał wątpliwości co do tego, że najpewniej dobrze wiedziała o czym rozmawiał z Adeline. Nie miał pojęcia jakim cudem mogła tego dokonać, ale jakie to właściwie miało znaczenie? – Wciąż to robisz i… Ach, Damien, jak długo jeszcze będziemy to ciągnąć? – zapytała niemalże ze smutkiem, tym samym jeszcze bardziej go dezorientując.
– Nie rozumiem – oznajmił, ale z jakiegoś powodu własne słowa wydały mu się brzmieć niczym wierutne kłamstwo. – Nie wiem, co w tej chwili masz na myśli… Hej, Liv, wróćmy na imprezę – dodał spiętym tonem, choć aż nazbyt oczywiste było to, że dziewczyna nie miała ochoty na dalszą zabawę. Już się nie śmiała, a tym bardziej nie przypominała mu radosnego chochlika, który byłby w stanie tańczyć do rana, gdyby tylko dać jej po temu okazję. Nie zmieniało to jednak faktu, że nade wszystko pragnął znaleźć się w towarzystwie ludzi – tak dla pewności, gdyby… stało się coś wyjątkowo nieprzewidywalnego. – Przepraszam cię, że tak zniknąłem, ale ja naprawdę…
– Dosyć! – zażądała i to jedno słowo wystarczyło, żeby skutecznie go uciszyć.
Jej oczy znów zabłysły w ten niepokojący, przyprawiający o dreszcze sposób. Właściwie nie zarejestrował momentu, w którym Liv dosłownie zmaterializowała się przed nim, rzucając nań jak jakaś dzika, rozjuszona kotka. W pośpiechu chwycił ją za oba nadgarstki, stanowczo unieruchamiając, kiedy spróbowała się na niego zamachnąć, za wszelką cenę usiłując trafić go w twarz. Jej rysy wykrzywił grymas, a oczy zaszkliły się, choć tym razem łzy zdecydowanie nie miały związku z tym, że poczuła się zraniona – nie tak po prostu, bo zdecydowanie bardziej wyrazistym, niemalże namacalnym uczuciem okazała się wściekłość.
Oparł się plecami o ścianę pobliskiego budynku, kiedy naparła na niego całym ciałem. Usiłował trzymać ją na dystans, choć zarazem nie mógł tak po prostu pozwolić na to, żeby się do niego zbliżyła. Czuł, że gdyby tylko stracił czujność, wtedy wydarzyłoby się coś niedobrego, a na to zdecydowanie nie mógł sobie pozwolić.
– Dlaczego? Dlaczego znowu mi to robisz, co Damien? – Jej gorączkowy szept miał w sobie coś desperackiego, zresztą tak jak i spojrzenie, którym zdecydowała się go obdarować. Z chwilą, w której spojrzał prosto w lśniące, szmaragdowe tęczówki, ostatecznie uprzytomnił sobie, że nie było mowy o żadnych soczewkach. Ten kolor był naturalny, ale… to najzwyczajniej w świecie nie miało sensu. – Raz po raz, a teraz jeszcze udajesz, że niczego nie pamiętasz… Naprawdę sądzisz, że tak po prostu ci uwierzę? – zapytała z goryczą, potrząsając z niedowierzaniem głową.
– O czym ty…?
Tym razem zaczęła płakać, jednocześnie gwałtownym ruchem usiłując oswobodzić się z jego uścisku. Nie pozwolił jej na to, zbyt zdeterminowany, by zmusić ją do pozostania w miejscu. W takim stanie co najwyżej mogła zrobić krzywdę sobie albo jemu, a to zdecydowanie nie wchodziło w grę.
– Przestań! – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Nie igraj ze mną, bo nie jestem głupia! Wiem, że Adeline… – Zacisnęła usta, przez krótką chwilę koncentrując się przede wszystkim na złapaniu oddechu. Drżała niespokojnie, wytrącona z równowagi nawet bardziej niż wtedy, gdy tłumaczyła mu, że przewidziała, iż mógłby nadejść. – Oczywiście, że nie mogła zostawić mnie w spokoju. Drążyła od samego początku, ale… – Nagle roześmiała się w co najmniej niepokojący, wręcz szalony sposób. – Jej biedna Chloe! Ale hej, ja niczego nie żałuję! Żadnej z nich…
– O czym teraz, do jasnej cholery, mówisz?! – nie wytrzymał, już nawet nie próbując jej uspokajać. Zdecydowanym ruchem odepchnął ją od siebie na tyle, by móc wyprostować się i chwycić za ramiona. – Liv, na litość Boską…
– Boga w to nie mieszaj! – zadrwiła, nie szczędząc sobie złośliwości. – I Liv… Liv, Liv, Liv, Liv… Ciągle Liv – wycedziła przez zaciśnięte zęby, z niedowierzaniem potrząsając głową. – Kiedyś w ten sposób wypowiadałeś inne imię, prawda?
Coś w jej pytaniu sprawiło, że poczuł się dosłownie tak, jakby ktoś go uderzył. Gwałtownie zaczerpnął powietrza do płuc, próbując się uspokoić, ale to okazało się niemożliwe. Czuł, że drży, ale nie miał pewności, czy to wina jego napiętych do granic możliwości mięśni, czy może wciąż stojącej tak niepokojąco blisko dziewczyny. Czuł na sobie jej spojrzenie i to wystarczyło, żeby jeszcze bardziej go zdekoncentrować, doprowadzając do stanu, w którym ledwo był w stanie nadążyć za tym, co działo się wokół niego.
Jakby tego było mało, równie nieprawdopodobne wydawało się to, co właśnie mu sugerowała. Przez krótką chwilę myślami znów był przy tamtym poranku, kiedy stali przy tablicy ogłoszeń, a on wpatrywał się w kolejną z kolei informację o zaginięciu młodej dziewczyny. Pamiętał wyraz twarzy Liv, jej spojrzenie i słowa…
Te słowa, które prześladowały go aż do tego momentu.
„Wiem, że już kilka osób zniknęło… I może to nic, ale coś mi podpowiada, że żadna z tych dziewczyn już nie wróci.”
Jak powinien to rozumieć i…?
– Liv…
Kolejny grymas.
– I znowu! – zniecierpliwiła się, po czym nerwowo zacisnęła usta. – Powiedziałam ci, że masz przestać… Daj już spokój z tym imieniem.
– Ale…
Zdecydowanym ruchem potrząsnęła głową. Nie zorientował się, kiedy i dlaczego poluzował uścisk wokół jej nadgarstków, pozwalając, żeby przesunęła się bliżej i ujęła jego twarz w obie dłonie.
– Przestań ranić mnie w ten sposób, Damien… – wyszeptała niemalże błagalnym, drżącym głosem. – Nie mów mi, że przez cały ten czas niczego nie zauważyłeś… Że o mnie zapomniałeś. Obiecałeś mi – dodała z naciskiem, spoglądając mu w oczy. Jej lśniące, zielone tęczówki, które… wydawały się takie znajome i… – Ja zresztą też ci obiecywałam, kochany. Powiedziałam, że nigdy nie pozwolę ci o sobie zapomnieć. Pamiętasz? Ty z kolei mówiłeś, że będziemy razem na zawsze… Mówiłeś mi, że na zawsze, Damien!
– Ja nie…
Przywarła do niego jeszcze mocniej.
– Oboje wiemy, że teraz okłamujesz samego siebie – oznajmiła z naciskiem. – Pamiętasz, co takiego było, kiedy mieszkaliśmy w Amhertst po raz pierwszy… Musisz, chociaż to było bardzo dawno, prawda Damien? – Uśmiechnęła się słodko, to jednak wciąż pozostawało zaledwie parodią tego, co dotychczas widywał na twarzy Liv. Niczym jakaś okropna karykatura, której zdecydowanie nie chciał zapamiętać. – Ile to już lat, co? Ile wieków? – Zamilkła, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Ale ja pamiętałam. Czekałam przez cały ten czas… Bo wiesz, ja zawsze otrzymuję obietnic.
Być może mówiła coś jeszcze, ale już właściwie nie słuchał, zbyt oszołomiony sytuacją i tym, co działo się w jego głowie. Już wcześniej miał mętlik, walcząc ze sobą i wspomnieniami, których w równym stopniu pozostawał świadom, co i z uporem usiłował trzymać na dystans. Zacisnął powieki, ale nawet kiedy sobie na to pozwolił, wciąż widział jej twarz – zielone oczy, uroczy uśmiech i…
Och, tyle że w tamtej chwili nie spoglądał na Liv. Oczami wyobraźni widział kogoś innego – równie dla niego ważnego, pięknego i… przerażającego.
Wspomnienie, które pragnął pogrzebać wraz z nią – przyczyną każdej jego udręki.
Tą, która najwyraźniej wróciła, by pociągnąć ją za sobą.
– Jane…
Znów usłyszał śmiech, ale tym razem prawie nie był tego świadom. Zaraz po tym – zanim w ogóle zdążył zastanowić się nad tym, co i dlaczego działo się wokół niego – wszystko zniknęło, a Damiena pochłonęła ciemność.
~*~
To było zimą – wiem o tym doskonale, chociaż minęło tyle czasu. Co więcej, wiem, że ty również pamiętasz, chociaż z uporem próbujesz mnie od siebie odepchnąć. I chociaż to boli, jestem skłonna ci to wybaczyć, zresztą tak jak i wiele innych rzeczy, które mi zrobiłeś. Zwłaszcza tę jedną, która ostatecznie przywiodła nas do tego miejsca, a która wiele innych kobiet najpewniej by przeraziła. Liv też, a przynajmniej tak mi się wydaje – nie wiem, zresztą ty też nie, choć teraz jeszcze tego nie rozumiesz. Dlaczego miałbyś, skoro wciąż odpychasz od siebie prawdę, uparcie żyjąc iluzją świata, który z twoją pomocą stworzyłam specjalnie dla ciebie?Kiedy wypowiadasz moje imię, wiem, że w końcu pozwalasz sobie na zrozumienie – tylko częściowe, bo dopiero pokażę ci, co takiego zamierzam. Czuję ulgę na myśl o tym, że najpewniej nareszcie mnie pamiętasz. Sama do tej pory potrafię odtworzyć sposób, w jaki patrzyłeś na mnie tych… Och, pięćset lat. Chyba tyle minęło, prawda? Czas jest tak zabawnym, złożonym zjawiskiem, że chwilami wciąż go nie rozumiem. W zasadzie tego nie chcę, bo kiedy żyje się wiecznie, mijające sekundy przestają mieć jakiekolwiek znaczenie, z kolei ja czekałam dość, by zdążyć stracić rachubę. Wiem jedynie, że dzisiejsza noc jest wyjątkowa, a my nareszcie dokończymy to, co zapoczątkowałam już lata temu.
Musisz to pamiętać, prawda? Wtedy też byłeś przerażony, kiedy powiedziałam ci prawdę – obnażyłam się przed tobą, zdradzając najbardziej ciążący mi, ważny dla mnie sekret. Coś, co z powodzeniem mogłoby mnie pogrążyć, chociaż wierzyłam, że ty tego nie zrobisz. W końcu mnie kochałeś, czyż nie? Nadal kochasz. Czułam to już wtedy za każdym razem, kiedy wypowiadałeś moje imię, obejmowałeś, dotykałeś włosów… Czarnych i długich. Pamiętasz to, prawda? Wiem, że zawsze ci się podobały, zresztą tak jak moje oczy – przypominające dwa szmaragdy, co wielokrotnie od ciebie słyszałam.
W twoich myślach byłam wtedy idealna. To zresztą sprawiało, że tak się czułam, mając świadomość tego, że nareszcie znalazłam osobę, która kocha mnie nade wszystko i z którą pragnę spędzić resztę życia.
Wymarzyłam sobie dla nas wieczność i to właśnie ją pragnęłam ci podarować.
Pamiętam, że byłeś przerażony, kiedy spotkałam się z tobą tamtego wieczora. Zabolała mnie pogarda w twoich oczach, gdy wprost powiedziałam ci, kim jestem – kiedy powierzyłam swoje życie, zapewniając dość wiedzy, byś mógł mnie zniszczyć, gdyby takie było twoje życzenie. Ale nie potrafiłeś… Wiem o tym – o każdej sekundzie, którą poświęciłeś, żeby doszukać we mnie tej samej dziewczyny, z którą spotykałeś się na długie miesiące przed nadejściem zimy. To wciąż byłam i jestem ja; ta sama, którą adorowałeś, której skradłeś pocałunki, a ostatecznie odważyłeś się wsunąć pierścionek na palec, tym samym przypieczętowując to, co było pomiędzy nami. A ja byłam szczęśliwa – wciąż chcę być i właśnie tak się stanie, jeśli tylko mi na to pozwolisz. Wiem, że ostatnim razem popełniłam błędy, zbytnio cię szokując i nie dając czasu na zrozumienie wszystkiego, ale… jestem skłonna to naprawić. To dobrze, prawda? Minęło dość czasu, byśmy oboje nauczyli się więcej.
Tamtego wieczora prawda jednak okazała się zbyt trudna, co jasno uświadomiły mi twoje oczy. Przyszłam do ciebie z moim sekretem, a jednak wtedy mnie odrzuciłeś, zachowując się tak, jakbym z dnia na dzień przestała być sobą.
– Wiedźma! – usłyszałam od ciebie i choć to w pełni opisywało to, kim jestem, dla mnie było niczym sztylet wymierzony prosto w serce.
Tak się stało, ponieważ nie takim tonem zwraca się do osoby, którą jest się w stanie zrozumieć. Nie w ten sposób spoglądałeś na mnie wcześniej, powtarzając, że jestem dla ciebie najważniejsza. I choć rozumiałam, że to dla ciebie trudne, mimo wszystko poczułam się zraniona.
Nie tak postępuje się z kobietą, Damien.
Nie poddałam się, choć być może powinnam. Możliwe, że gdybym wtedy odpuściła, dając ci czas na zrozumienie, że chcę dla nas dobrze i że nie jestem potworem, wszystko byłoby inne. Ogarnął mnie jednak gniew – zbyt silny, bym mogła go kontrolować; bardziej gwałtowny, aniżeli tego chciałam, bowiem tak bardzo pragnęłam, żebyś mnie zrozumiał. Potrzebowałam ciebie i twojej akceptacji, błagając o nią w niemalże desperacki sposób, niezależnie od możliwych konsekwencji. Możliwe, że to nas zgubiło, ale… czy to takie złe? Jednak coś mi się udało, skoro wciąż trwamy, a ja jestem w stanie spełnić każdą z obietnic, która padła z moich ust.
– To dla ciebie, kochany – mówiłam wtedy, po cichu wierząc, że jednak zrozumiesz. – Czymże jest cena, jeśli w ten sposób na zawsze pozostaniemy razem? Jeśli mi pozwolisz, słowa „na wieczność” nabiorą nowego znaczenia… Nieśmiertelność to podobno marzenie głupców, ale ja mogę ci ją dać.
Tyle że ty nie rozumiałeś… Nie chciałeś, a może przerażało cię to, że miałam krew na rękach – i że pragnęłam posunąć się dalej. Nie przeczę, moje ambicje były i są wielkie, ale czy to nie jest warte swojej ceny? Amhertst nigdy nie dało nam niczego dobrego, dla mnie będąc niczym więzienie, z którego nade wszystko pragnęłam uciec. Tylko ty trzymałeś mnie w tym miejscu – twoja miłość, którą tak łatwo mogłam utracić oraz coraz realniejsze marzenie o długowieczności. Gdybyś wtedy mi pozwolił, zakończyłabym wszystko raz na zawsze – przyniosła zniszczenie tym, którzy na to zasłużyli, podczas gdy my…
My po prostu byśmy trwali – ponad śmiercią i wszelakimi słabościami, które stanowią domenę człowieczeństwa. Ty i ja, niczym bogowie, których nie miał prawa przywieść ku końcowi, jakże właściwemu kruchym, ludzkim istotom z którymi nigdy się nie utożsamiłam. Każde odebrane życie mogłoby nas do tego przybliżyć – ofiara, którą specjalnie dla ciebie byłam gotowa złożyć.
Tamtej nocy byłam zdolna poświęcić całe to cholerne miasto, które przy pierwszej okazji spaliłoby mnie na stosie. Zrobiliby to, gdyby wiedzieli, ale ty…
Ale wszystko poszło nie tak – i to z twojej winy, choć oddałam ci wszystko, co we mnie najlepsze. Mogłeś mnie mieć, a jednak pozwoliłeś na to, żeby strach przysłonił miłość, którą przez tyle czasu mnie darzyłeś. Nawet pierścionek zaręczynowy, który wciąż miałam na palcu, nie miał dla ciebie znaczenia, kiedy tak nagle powaliłeś mnie na ziemię. Byłeś silniejszy, bardziej zdeterminowany – napędzany przez gniew i pogardę, która w tak krótkim czasie zajęła miejsce wszelakich ciepłych uczuć, które do tej pory przeznaczone były specjalnie dla mnie. Wciąż chciałabym wiedzieć, co takiego sobie myślałeś, kiedy twoje dłonie zaciskały się na mojej szyi. Chyba nawet nie walczyłam – nie pamiętam, żebym to robiła, zdolna co najwyżej na ciebie patrzeć i…
Jak to jest patrzeć w oczy tej, którą podobno kochasz, zarazem tak po prostu odbierając jej życie?
Chciałabym wiedzieć, czy zawahałeś się przez moment, trwając w tym szaleństwie i beznamiętnie obserwując jak ja…
Wciąż próbuję pojąć, co takiego czułeś i jak silne musiało to być, skoro kazałeś mi wtedy odejść. Przynajmniej próbowałeś, bo nie przewidziałeś, jak daleko idące przygotowania poczyniłam, by zapewnić ci to, co tak bardzo chciałam ci ofiarować. I choć to szalone, wybaczyłam ci tamtą noc, bo wiem, jak oślepiający bywa gniew – doświadczam tego również teraz, nie po raz pierwszy wahając się nad tym, czy nie powinnam cię zabić, skoro z takim uporem próbujesz wyrzucić mnie ze swojej pamięci. Już raz to zrobiłeś, a teraz… Och, nawet teraz z takim uporem powtarzałeś imię innej, trwając w przekonaniu prawdziwości kłamstw, które w ciebie sączyłam.
Ale pamiętasz. W końcu wypowiadasz to jedno słowo…
Jane.
Wróciłam, tak jak ci przysięgałam. Tamtego wieczoru ofiara jednak została złożona – wystarczająco, by zapewnić ci długowieczność, której tak bardzo dla ciebie pragnęłam.
Teraz jestem i ja – i niezależnie od wszystkiego to, co rozpoczęłam tak dawno temu, ostatecznie się zakończy.
Na wieczność.