Notka od autora: Frisk wykonał Neutralną ścieżkę
zabijając Toriel, Asgora i kilka przypadkowych potworów. Zaprzyjaźnił
się z paroma, ale ostatecznie uciekł zabierając ze sobą wszystkie
zebrane do tej pory dusze. Minęło piętnaście lat, a do Podziemia wpada
ósma. Ty. Jesteś dorosłą kobietą, która postanowiła zbadać co skrywa
góra Ebott. Jednak, czy to aby dobry pomysł?
Opowiadanie dostosowane pod kobiecego czytelnika.
Od czasu do czasu może mieć charakter interaktywny, gdzie pod koniec
rozdziału będzie pytanie do czytelników. Ostrzegam też, że w
późniejszych rozdziałach będzie to czyste +18, nie tyle ze względu na
sceny erotyczne (jakie również przewiduję), ale też przez wiele innych
aspektów jak przemoc, tortury, bicie, znęcanie się etc.
Tak więc, miłego czytania!
Autor: Yumi Mizuno
Spis Treści
To genialny pomysł!
Poczucie winy
Obrzydliwość [+18]
Wynik: Negatywny [+18]
Jesteś wypełniona... [+18]
Zabij się [+18] (obecnie czytany)
Poczucie winy
Obrzydliwość [+18]
Wynik: Negatywny [+18]
Jesteś wypełniona... [+18]
Zabij się [+18] (obecnie czytany)
Długo siedziałaś i wpatrywałaś się w kawałek szkła. Człowiek jest w stanie zabić się wszystkim. Pamiętasz historie o gościu, który utopił się w zupie, o tym, który podciął sobie żyły papierem. Nawet o tych ludziach, którzy odgryzali sobie języki i ginęli utopieni we własnej krwi. Przypomniałaś sobie nawet taką ciekawostkę, jak to brat utopił brata alkoholika w piwie. Co czuli? Strach? Gdy śmierć zadaje ci ktoś inny, to z pewnością strach. Też teraz powinnaś się bać? Masz przeczucie, coś w głowie Ci podpowiada, że powinnaś się bać. Powinnaś nie chcieć tego robić. Powinnaś myśleć nad innym rozwiązaniem. Tam, na górze, na powierzchni są inni, inni którzy na Ciebie czekają.
-Masz przyjaciół i rodzinę - usłyszałaś głos obok siebie. Swój głos. To byłaś Ty. W zielonym kombinezonie, żółtych rękawiczkach, uśmiechnięta, zdrowa, pełna ... pełna wszystkiego. - Wiem, że nie zawsze układało się wam najlepiej, ale.. oni tam są i na ciebie czekają. - Mówiła delikatnym, przyjemnym głosem. Czułaś bijące od niej ciepło, jakby naprawdę tam była, lecz... jej nie było. Nie było jej, byłaś sama, a mimo to wszystkie Twoje zmysły dały się oszukać i w tamtej chwili wierzyłaś w to, że nie jesteś sama. Chciałaś otworzyć usta, chciałaś coś powiedzieć, ale za bardzo się bałaś. Ta w kombinezonie popatrzyła na Ciebie pełnym miłości spojrzeniem, głaskała Cię po włosach, czule, troskliwie, jak najlepsza matka - Nie musisz tego robić. Zawsze są inne wyjścia. Nie obiecuję, że się nam uda, ale... ale warto spróbować.
-przestań pierdolić - Zadrżałaś na ten głos, odwróciłaś się powoli i to był Sans. Twój gwałciciel. Twój prześladowca. Osoba, przez którą chcesz to wszystko skończyć. Jego tutaj nie ma! Podpowiadał Ci umysł, zmysły znowu zostały oszukane! Siedzisz sama! To przewidzenie! Bardzo.. realne... przewidzenie. Powinnaś się bać. Ale się nie bałaś. Nie czułaś nic. Po prostu wpatrywałaś się w potwora szeroko otworzonymi rękami. Wsadził ręce do kieszeni bluzy i przechylił głowę na bok. - lepiej by było, jakby zdechła
-Jak możesz tak mówić! Życie jest najważniejsze!
-co to za życie - wywrócił oczami - powiedz mi co ją tutaj czeka?
-Tutaj może nic, ale zawsze jest szansa!
-jaką tutaj widzisz?
-Tutaj? - Kombinezon zawahała się, błękitnymi oczami błądziła po podłodze w poszukiwaniu odpowiedzi, gdy ją znalazła podniosła szybko głowę i spojrzała na potwora - Alphys!
-alphys?
-Tak! Ona! Będzie robiła badania prawda? Można by spróbować się z nią skontaktować!
-nim to się stanie, będę musiał tutaj jeszcze przyjść - skrzywił się - nie raz, nie dwa razy
-Trudno! Przyjdziesz! Zrobisz swoje! Alphys będzie musiała przyjść i zbadać ciało!
-jeżeli cokolwiek z niego zostanie do tego czasu...
Cisza. Byłaś sama. Oba omamy zniknęły, siedziałaś nieruchomo na materacu trzymając w rękach kawałek szkła. Zauważyłaś, że mocno go ściskasz, bardzo mocno, przecięłaś sobie już skórę na wewnętrznej części dłoni. Bolało. Lecz nie za bardzo. Tak jakby w tym momencie Twój mózg był odcięty od jakichkolwiek bodźców. Patrzyłaś na lejącą się krew, nie widziałaś jej koloru, była po prostu ciemniejsza. Oddychałaś powoli, pełną piersią.
-A może gdyby spróbowała do ciebie się odzywać - znowu ten głos. Kombinezon siedziała pod ścianą przy drzwiach, obok niej Sans z naciągniętym kapturem na czaszkę, nie widziałaś jego oczu. - Może gdyby powiedziała, że w tych warunkach nie urodzi żadnego dziecka. Zakładając nawet to, że możliwe jest aby coś z naszego połączenia wyszło, jej ciało jest zbyt słabe aby dać sobie radę z ciążą.
-myślisz, że mnie to obchodzi?
-Powinno. To wasza misja.
-gówno, a nie misja. undyne szuka czegoś czego będzie sama mogła się złapać, ta kretynka musi mieć nadzieję, musi mieć za co walczyć, ideały, szczytne idee do których będzie dążyć - potwór podniósł lekko głowę - wyznaczyła to zadanie nie wiedząc nic o procesie przez który przechodzi ludzka kobieta, aby wydać na świat potomstwo
-To bardzo długi i wyczerpujący proces - Kombinezon podniosła się - Nawet jeżeli udałoby ci się zapłodnić to i tak nic z tego nie będzie. Poroni, umrze z dzieckiem. Wiesz, że ludzie potrzebują słońca? Bez witaminy jaką otrzymują z promieni słonecznych ona i tak długo nie pociągnie.
-po czyjej teraz jesteś stronie? - potwór przeniósł wzrok na Kombinezon unosząc jedną brew zdziwiony
-Ja? Po stronie życia.
-wiesz, my też chcemy żyć
Cisza. Znowu sama. Wiesz, że to są tylko omamy, wiesz, że ani Kombinezon, ani Sans nie są prawdziwi. To tylko wytwory Twojej wyobraźni, spaczonej psychiki, zmęczonego umysłu. Wiesz to, a jednak.. oszukujesz sama siebie, że nie jesteś tutaj sama.
-mnie też nie jest łatwo - podskoczyłaś do góry, był blisko, ale... nie bałaś się, po prostu Cię zaskoczył - nie jestem tutaj bo to lubię
-Nie kłam
-no dobra, podoba mi się to troszeczkę...
-Taaa?
-no dobra, podoba mi się to, ale nie chcę robić ci krzywdy
-Więc pomóż nam, mi, jej, pomóż.
-nie mogę.
Odwróciłaś się i znowu byłaś sama. Czy oni muszą się tak pojawiać i znikać?! Wstałaś, nogi miałaś jak z waty, chwiejnym krokiem nadal trzymając w dłoni szkło podczołgałaś się pod ścianę, pod drzwi wejściowe i nasłuchiwałaś. Nikogo nie ma.
-Poczekaj na Alphys. - mówił Kombinezon, widziałaś ją przed oczami, widziałaś siebie przed oczami, byłaś taka uśmiechnięta. Rumiane policzki i delikatnie opadające na ramiona włosy. - Poczekaj, a uda ci się stąd wyjść.
-i co dalej? - Sans stał przed wami, bez bluzy, w koszulce - co dalej?
-Dalej się wymyśli
-co?
-Coś.
-to mało wiarygodny plan.
I ich nie ma. Z każdą chwilą, mimo pustki w sercu, nie chciałaś tego robić. Może faktycznie była nadzieja. Człowiek w najgorszych okolicznościach chwyta się każdej, cieniutkiej pajęczej nici, mając nadzieję, że za jej pomocą wyjdzie. Wszystko chce żyć! Ona! Oni! Ty! Wszyscy! Chcą żyć! Oddychałaś coraz szybciej, odrzuciłaś szkło i zaczęłaś krzyczeć. Głośno. Zdarłaś sobie gardło, a mimo to i tak krzyczałaś. Gdy już skończyły Ci się siły, padłaś na kolana. Czułaś się pusta, nie czułaś nic, a jednocześnie wiedziałaś, że gdzieś tam, pod przykrywką nicości kryła się pełnia. Cały strach, smutek, nadzieja, wszystkie wspomnienia, te dobre i te złe, nadzieja, cała żałość, cała radość, nadzieja, śmiech i łzy, nadzieja, wszystko i nadzieja pod przykrywką pustki próbowało wyjść. Szukało ujścia. Wiedziałaś, że jeżeli uda się im przebić przez płachtę, przebić przez to co w Tobie pękło, przebić, przedostać, wybić do Twojej świadomości, psychiki zbłąkanej i zbrukanego ciała, odzyskasz siły by walczyć. Zacisnęłaś pięści, czułaś łzy kapiące po Twojej twarzy, straszliwy ochrypnięty śmiech wykrzywił Twoje usta, lecz żaden dźwięk nie padł. To właśnie jest szaleństwo?
Zabij się.
Nadleciał jeden głos. Nieznany. Odległy. Echem odbijający się po pustce.
Zabij się.
Kolejny, głośniejszy. Wyraźniejszy.
Zabij się. Zabij się. Zabij się.
Następne, bliższe, wyraźniejsze. Gdy otworzyłaś oczy, nie byłaś już sama. Otaczało Cię wiele istot, ludzi, zupełnie dla Ciebie obcych, dzieci i dorosłych, którzy patrzyli.
Zabij się. Zabij się. Zabij się.
-”Ucieczka nic nie da, przed samobójstwem i tak nas powstrzymają. Zabij się”
-”Ucieczka nic nie da, bo jedyne wyjście jest zamknięte. Lepiej spróbować się zabić”
-”Jeśli nas na niej przyłapią, naprawdę nie wiadomo, czy śmierć ze swojej własnej ręki nie byłaby czymś lepszym”
-”tak...to chyba bardziej sensowne”
-”Ucieczka szczerze według mnie GÓWNO da...”
-”Próba ucieczki byłaby bezsensowna zważając na to że jesteśmy słabi w formie psychicznej i fizycznej co skazuje plan na porażkę.”
-”Ucieczka nic nie da... a zabicie się jest jedyną drogą ucieczki więc najlepiej się zabić”
-”Ja też tak sądzę”
-”Zabić bo i tak nie ma jak uciec”
-”Próba ucieczek i tak jest bez sensu... bo i tak ją złapią a potem znowu wsadzą do celi... moim zdaniem najlepiej się zabić i zakończyć to”
Chciałaś powiedzieć, aby przestali! Aby się zamknęli. Oni tylko siedzieli, kucali, opierali się o ściany, tylko patrzyli się na Twój los. I teraz, chcą abyś się zabiła! Otworzyłaś usta, lecz ze zdartego gardła nie wydobył się żaden głos. Kombinezonu i Sansa nie było, teraz byli oni.
-Zabij się.
-Zabij się.
-Zabij się.
Nie!
-Zabij się.
-Zabij się.
-Zabij się.
NIE!
-Zabij się.
-Zabij się.
-Zabij się.
Pomiędzy szarymi postaciami bez twarzy, powtarzającymi między sobą tylko i wyłącznie to stwierdzenie, dostrzegłaś coś błyszczącego. To nadzieja. Chwyciłaś ją mocno w rękę. Tak bardzo chcesz uciec z tego więzienia.
Sans naprawdę miał nadzieję, że nic Ci nie będzie. Zjadłaś spaghetti, nie rzucałaś się, gdy teraz do Ciebie podchodził. Nie za bardzo. Dlatego nie czuł presji, gdy po niespełna dobie znowu do Ciebie przyszedł. Miał tym razem hamburgera, obok tabletki, nie wrzucone do jedzenia, tylko położone przy plastikowej misce. Połkniesz je jak trzeba. Nie chciał przed sobą przyznać, że czuje się nieco podekscytowany wizytą u Ciebie. Kolejną. Nie powinien czerpać z tego przyjemności, lecz.. nie umiał jej odmówić. Dlatego się oszukiwał. Próbował zachować kamienną twarz, tą samą z jaką tutaj przyszedł pierwszy raz. Niechęci. Odrazy. Upokorzenia. Lecz jego dusza wiedziała. Wiedział jak bardzo spaczony był. Do szpiku kości. Heh. Odstawił półmisek na stolik, tam gdzie ostatnio. Posprząta Ci też izolatkę. Sięgnął po klucze w kieszeni i otworzył drzwi. To co poczuł, a dopiero potem zobaczył, przeraziło go. Tak oto Twoje zwłoki, zimne, sztywne leżały na materacu. Kawałkiem szkła przebiłaś sobie gardło. Twoje mokre od łez policzki i wykrzywione usta w grymaśnym, przerażającym uśmiechu, będą prześladowały Sansa do końca jego dni.
-Masz przyjaciół i rodzinę - usłyszałaś głos obok siebie. Swój głos. To byłaś Ty. W zielonym kombinezonie, żółtych rękawiczkach, uśmiechnięta, zdrowa, pełna ... pełna wszystkiego. - Wiem, że nie zawsze układało się wam najlepiej, ale.. oni tam są i na ciebie czekają. - Mówiła delikatnym, przyjemnym głosem. Czułaś bijące od niej ciepło, jakby naprawdę tam była, lecz... jej nie było. Nie było jej, byłaś sama, a mimo to wszystkie Twoje zmysły dały się oszukać i w tamtej chwili wierzyłaś w to, że nie jesteś sama. Chciałaś otworzyć usta, chciałaś coś powiedzieć, ale za bardzo się bałaś. Ta w kombinezonie popatrzyła na Ciebie pełnym miłości spojrzeniem, głaskała Cię po włosach, czule, troskliwie, jak najlepsza matka - Nie musisz tego robić. Zawsze są inne wyjścia. Nie obiecuję, że się nam uda, ale... ale warto spróbować.
-przestań pierdolić - Zadrżałaś na ten głos, odwróciłaś się powoli i to był Sans. Twój gwałciciel. Twój prześladowca. Osoba, przez którą chcesz to wszystko skończyć. Jego tutaj nie ma! Podpowiadał Ci umysł, zmysły znowu zostały oszukane! Siedzisz sama! To przewidzenie! Bardzo.. realne... przewidzenie. Powinnaś się bać. Ale się nie bałaś. Nie czułaś nic. Po prostu wpatrywałaś się w potwora szeroko otworzonymi rękami. Wsadził ręce do kieszeni bluzy i przechylił głowę na bok. - lepiej by było, jakby zdechła
-Jak możesz tak mówić! Życie jest najważniejsze!
-co to za życie - wywrócił oczami - powiedz mi co ją tutaj czeka?
-Tutaj może nic, ale zawsze jest szansa!
-jaką tutaj widzisz?
-Tutaj? - Kombinezon zawahała się, błękitnymi oczami błądziła po podłodze w poszukiwaniu odpowiedzi, gdy ją znalazła podniosła szybko głowę i spojrzała na potwora - Alphys!
-alphys?
-Tak! Ona! Będzie robiła badania prawda? Można by spróbować się z nią skontaktować!
-nim to się stanie, będę musiał tutaj jeszcze przyjść - skrzywił się - nie raz, nie dwa razy
-Trudno! Przyjdziesz! Zrobisz swoje! Alphys będzie musiała przyjść i zbadać ciało!
-jeżeli cokolwiek z niego zostanie do tego czasu...
Cisza. Byłaś sama. Oba omamy zniknęły, siedziałaś nieruchomo na materacu trzymając w rękach kawałek szkła. Zauważyłaś, że mocno go ściskasz, bardzo mocno, przecięłaś sobie już skórę na wewnętrznej części dłoni. Bolało. Lecz nie za bardzo. Tak jakby w tym momencie Twój mózg był odcięty od jakichkolwiek bodźców. Patrzyłaś na lejącą się krew, nie widziałaś jej koloru, była po prostu ciemniejsza. Oddychałaś powoli, pełną piersią.
-A może gdyby spróbowała do ciebie się odzywać - znowu ten głos. Kombinezon siedziała pod ścianą przy drzwiach, obok niej Sans z naciągniętym kapturem na czaszkę, nie widziałaś jego oczu. - Może gdyby powiedziała, że w tych warunkach nie urodzi żadnego dziecka. Zakładając nawet to, że możliwe jest aby coś z naszego połączenia wyszło, jej ciało jest zbyt słabe aby dać sobie radę z ciążą.
-myślisz, że mnie to obchodzi?
-Powinno. To wasza misja.
-gówno, a nie misja. undyne szuka czegoś czego będzie sama mogła się złapać, ta kretynka musi mieć nadzieję, musi mieć za co walczyć, ideały, szczytne idee do których będzie dążyć - potwór podniósł lekko głowę - wyznaczyła to zadanie nie wiedząc nic o procesie przez który przechodzi ludzka kobieta, aby wydać na świat potomstwo
-To bardzo długi i wyczerpujący proces - Kombinezon podniosła się - Nawet jeżeli udałoby ci się zapłodnić to i tak nic z tego nie będzie. Poroni, umrze z dzieckiem. Wiesz, że ludzie potrzebują słońca? Bez witaminy jaką otrzymują z promieni słonecznych ona i tak długo nie pociągnie.
-po czyjej teraz jesteś stronie? - potwór przeniósł wzrok na Kombinezon unosząc jedną brew zdziwiony
-Ja? Po stronie życia.
-wiesz, my też chcemy żyć
Cisza. Znowu sama. Wiesz, że to są tylko omamy, wiesz, że ani Kombinezon, ani Sans nie są prawdziwi. To tylko wytwory Twojej wyobraźni, spaczonej psychiki, zmęczonego umysłu. Wiesz to, a jednak.. oszukujesz sama siebie, że nie jesteś tutaj sama.
-mnie też nie jest łatwo - podskoczyłaś do góry, był blisko, ale... nie bałaś się, po prostu Cię zaskoczył - nie jestem tutaj bo to lubię
-Nie kłam
-no dobra, podoba mi się to troszeczkę...
-Taaa?
-no dobra, podoba mi się to, ale nie chcę robić ci krzywdy
-Więc pomóż nam, mi, jej, pomóż.
-nie mogę.
Odwróciłaś się i znowu byłaś sama. Czy oni muszą się tak pojawiać i znikać?! Wstałaś, nogi miałaś jak z waty, chwiejnym krokiem nadal trzymając w dłoni szkło podczołgałaś się pod ścianę, pod drzwi wejściowe i nasłuchiwałaś. Nikogo nie ma.
-Poczekaj na Alphys. - mówił Kombinezon, widziałaś ją przed oczami, widziałaś siebie przed oczami, byłaś taka uśmiechnięta. Rumiane policzki i delikatnie opadające na ramiona włosy. - Poczekaj, a uda ci się stąd wyjść.
-i co dalej? - Sans stał przed wami, bez bluzy, w koszulce - co dalej?
-Dalej się wymyśli
-co?
-Coś.
-to mało wiarygodny plan.
I ich nie ma. Z każdą chwilą, mimo pustki w sercu, nie chciałaś tego robić. Może faktycznie była nadzieja. Człowiek w najgorszych okolicznościach chwyta się każdej, cieniutkiej pajęczej nici, mając nadzieję, że za jej pomocą wyjdzie. Wszystko chce żyć! Ona! Oni! Ty! Wszyscy! Chcą żyć! Oddychałaś coraz szybciej, odrzuciłaś szkło i zaczęłaś krzyczeć. Głośno. Zdarłaś sobie gardło, a mimo to i tak krzyczałaś. Gdy już skończyły Ci się siły, padłaś na kolana. Czułaś się pusta, nie czułaś nic, a jednocześnie wiedziałaś, że gdzieś tam, pod przykrywką nicości kryła się pełnia. Cały strach, smutek, nadzieja, wszystkie wspomnienia, te dobre i te złe, nadzieja, cała żałość, cała radość, nadzieja, śmiech i łzy, nadzieja, wszystko i nadzieja pod przykrywką pustki próbowało wyjść. Szukało ujścia. Wiedziałaś, że jeżeli uda się im przebić przez płachtę, przebić przez to co w Tobie pękło, przebić, przedostać, wybić do Twojej świadomości, psychiki zbłąkanej i zbrukanego ciała, odzyskasz siły by walczyć. Zacisnęłaś pięści, czułaś łzy kapiące po Twojej twarzy, straszliwy ochrypnięty śmiech wykrzywił Twoje usta, lecz żaden dźwięk nie padł. To właśnie jest szaleństwo?
Zabij się.
Nadleciał jeden głos. Nieznany. Odległy. Echem odbijający się po pustce.
Zabij się.
Kolejny, głośniejszy. Wyraźniejszy.
Zabij się. Zabij się. Zabij się.
Następne, bliższe, wyraźniejsze. Gdy otworzyłaś oczy, nie byłaś już sama. Otaczało Cię wiele istot, ludzi, zupełnie dla Ciebie obcych, dzieci i dorosłych, którzy patrzyli.
Zabij się. Zabij się. Zabij się.
-”Ucieczka nic nie da, przed samobójstwem i tak nas powstrzymają. Zabij się”
-”Ucieczka nic nie da, bo jedyne wyjście jest zamknięte. Lepiej spróbować się zabić”
-”Jeśli nas na niej przyłapią, naprawdę nie wiadomo, czy śmierć ze swojej własnej ręki nie byłaby czymś lepszym”
-”tak...to chyba bardziej sensowne”
-”Ucieczka szczerze według mnie GÓWNO da...”
-”Próba ucieczki byłaby bezsensowna zważając na to że jesteśmy słabi w formie psychicznej i fizycznej co skazuje plan na porażkę.”
-”Ucieczka nic nie da... a zabicie się jest jedyną drogą ucieczki więc najlepiej się zabić”
-”Ja też tak sądzę”
-”Zabić bo i tak nie ma jak uciec”
-”Próba ucieczek i tak jest bez sensu... bo i tak ją złapią a potem znowu wsadzą do celi... moim zdaniem najlepiej się zabić i zakończyć to”
Chciałaś powiedzieć, aby przestali! Aby się zamknęli. Oni tylko siedzieli, kucali, opierali się o ściany, tylko patrzyli się na Twój los. I teraz, chcą abyś się zabiła! Otworzyłaś usta, lecz ze zdartego gardła nie wydobył się żaden głos. Kombinezonu i Sansa nie było, teraz byli oni.
-Zabij się.
-Zabij się.
-Zabij się.
Nie!
-Zabij się.
-Zabij się.
-Zabij się.
NIE!
-Zabij się.
-Zabij się.
-Zabij się.
Pomiędzy szarymi postaciami bez twarzy, powtarzającymi między sobą tylko i wyłącznie to stwierdzenie, dostrzegłaś coś błyszczącego. To nadzieja. Chwyciłaś ją mocno w rękę. Tak bardzo chcesz uciec z tego więzienia.
Sans naprawdę miał nadzieję, że nic Ci nie będzie. Zjadłaś spaghetti, nie rzucałaś się, gdy teraz do Ciebie podchodził. Nie za bardzo. Dlatego nie czuł presji, gdy po niespełna dobie znowu do Ciebie przyszedł. Miał tym razem hamburgera, obok tabletki, nie wrzucone do jedzenia, tylko położone przy plastikowej misce. Połkniesz je jak trzeba. Nie chciał przed sobą przyznać, że czuje się nieco podekscytowany wizytą u Ciebie. Kolejną. Nie powinien czerpać z tego przyjemności, lecz.. nie umiał jej odmówić. Dlatego się oszukiwał. Próbował zachować kamienną twarz, tą samą z jaką tutaj przyszedł pierwszy raz. Niechęci. Odrazy. Upokorzenia. Lecz jego dusza wiedziała. Wiedział jak bardzo spaczony był. Do szpiku kości. Heh. Odstawił półmisek na stolik, tam gdzie ostatnio. Posprząta Ci też izolatkę. Sięgnął po klucze w kieszeni i otworzył drzwi. To co poczuł, a dopiero potem zobaczył, przeraziło go. Tak oto Twoje zwłoki, zimne, sztywne leżały na materacu. Kawałkiem szkła przebiłaś sobie gardło. Twoje mokre od łez policzki i wykrzywione usta w grymaśnym, przerażającym uśmiechu, będą prześladowały Sansa do końca jego dni.